Z serca Polski nr 8/17
Nic wielkiego bez pasji …
2017.07.10 13:25 , aktualizacja: 2017.07.11 10:13
Autor: Piotr Szychowski, Wydział Zarządu, Wprowadzenie: Iwona Dybowska
- artysta Marek Sobucki...
- Każda szabla wykonana jest...
- Miłość ojczyzny naszym...
- Artysta dba o każdy...
- Każda praca wykonana jest z...
Ile magii jest w sztuce kowalskiej? Jak z niepozornego kawałka metalu, nie większego od dziecięcego bucika, pod rytmicznymi uderzeniami młota powstaje szabla? I wreszcie – co wspólnego ma Conan Barbarzyńca z Mazowszem? Między innymi o tym rozmawiałem z Markiem Sobuckim[1] – jednym z cieszących się największą estymą współczesnych płatnerzy.
Wizyta w Pańskiej pracowni – pełnej zgiełku, snopów iskier, wszechobecnego pyłu, zapachu dymu i rozgardiaszu bliskiego sercu każdego mężczyzny, który kiedykolwiek próbował sam cokolwiek zmajstrować – skłania do pytania, skąd u Pana taki, a nie inny zawód i jakie były początki parania się tą żmudną profesją?
Pochodzę z rodziny o rzemieślniczych tradycjach, ale wyrób białej broni to nie tylko rzemiosło – to połączenie sztuki i techniki, swoista sztuka użytkowa. Technika to właściwy dobór materiału, jego obróbka zgodna z naukowymi prawidłami, sztuka – wszelkie detale i ornamenty. Zawsze ciągnęło mnie do historii. Pamiętam te swoje poważne kowalskie początki. Były lata 60., warszawska szkoła im. Konarskiego, ale i wielu żyjących jeszcze wówczas przedwojennych kowali, w tym kowali wojskowych. To właśnie od nich uczyłem się wyrobu szabel, ale też i sztuczek, których nikomu nie zdradzę. Był taki kowal, miał warsztat na warszawskiej Woli, nazywał się nomen omen Kowalski. Potem było wojsko, w którym przez długie lata służby pozwolono mi prowadzić pracownię, czasochłonne studia nad białą bronią, coraz to nowe zlecenia, wreszcie rekonstrukcje historyczne, których po dziś dzień jestem czynnym uczestnikiem. Widzi Pan, uczciwe płatnerstwo to musi być pasja – bez niej nikt nie wytrzymałby w takich warunkach – podziurawione rękawice, poparzone od szlifowania ręce, pokaleczone palce i brud, który naprawdę trudno zmyć.
Z których swoich prac jest Pan najbardziej dumny?
Każdą szablę, miecz czy szpadę traktuję tak samo – do każdej przykładam tyle samo staranności. Cieszy mnie jednak, że moje wyroby trafiły w godne ręce, między innymi do papieża, prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej czy prezydenta Stanów Zjednoczonych. Miło jest także oglądać swoje prace w filmach – na moje szable potykali się bohaterowie „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana, to moimi szablami Bohun popłatał Kniaziów Kurcewiczów, a Wołodyjowski – Bohuna, wreszcie to z moją bronią szarżowali ułani w filmie „1920 Bitwa Warszawska”.
A gdyby miał Pan wskazać, co odróżnia Pańskie wyroby od innych, których ostatnio coraz więcej na rynku?
Troszczę się, by wszystko co wyjdzie spod mojej ręki, było zgodne z historycznym pierwowzorem. Dbam o każdy szczegół, używam historycznych materiałów i technik. Bardzo się staram, żeby każda broń z mojego warsztatu miała właściwości użytkowe, czyli nie nadawała się tylko i wyłącznie do powieszenia nad kominkiem. Bo widzi Pan, staram się pracować według słów, które wpoił mi ojciec – „jak masz coś s... sknocić [w oryginale słowo było nieco mocniejsze], to połóż się spać, a jak wstaniesz, to zacznij robić tak, jak należy”.
A Conan Barbarzyńca?
To było jeszcze w latach osiemdziesiątych, jedno ze zwykłych, może trochę dziwnych, niehistorycznych zamówień. Dopiero potem okazało się, że miecz, który wykonałem, zrobił karierę u boku Arnolda Schwarzeneggera. Niestety, gaża za pracę hollywoodzka nie była… Jak zwykle zarobił pośrednik. Ale zostały wspomnienia, trochę dumy, kilka pożółkłych starością projektów, planów, rysunków...
...i świadomość, że Conan to choć trochę Mazowszanin. A jeśli już o legendach i mitach – zawód kowala zawsze uważany był za magiczny. W średniowieczu bywał lekarzem... Ma Pan jakieś dowody na niezwykłą moc kowalstwa?
Mam. Z własnego doświadczenia wiem, że klątwa kowala – rzucona przy ogniu i kowadle – działa bardzo skutecznie.
Nie ośmielę się spytać o więcej. A czy z produkcji broni da się żyć?
Dobrego, tradycyjnego oręża nie da się stworzyć w godzinę, to żmudne tygodnie kucia, szlifowania, polerowania i oprawiania. Zrobiłem w życiu kilka tysięcy sztuk takiej czy innej broni i ani razu nie oszukiwałem frezarką, spawarką czy gotowym klejem z supermarketu. Każdą szablę wykończyłem tak dobrze, jak tylko się dało, jak potrafiłem… i musiałem pogodzić się z faktem, że uczciwą pracą bardzo trudno się czegokolwiek dorobić.
Drogi Czytelniku,
podróżując przez Mazowsze, warto pod jakimkolwiek pozorem wprosić się do warsztatu Pana Marka – nie tylko po to, by wysłuchać ciekawych historycznych gawęd sympatycznego gospodarza. W tym miejscu, wśród walających się wszędzie głowni, szabel i innego żelastwa, czas jakby się zatrzymał. To tu oczami, wcale nie wyobraźni, można zobaczyć staroświecki warsztat hołdujący najlepszym tradycjom polskiego rzemiosła. A może, przy odrobinie szczęścia i zaskoczenia, uda się nawet podpatrzeć, jak maleńka stalowa odkuwka pod rytmicznymi razami majstra staje się jakby z plasteliny, by ostatecznie przeobrazić się w jeden z polskich symboli narodowych – szablę.
[1] Więcej o artyście w internecie (www.karabela.republika.pl).
Liczba wyświetleń: 640
powrót