Z serca Polski nr 8/17

Cudze chwalicie, obcy zarabia…

2017.07.10 13:35 , aktualizacja: 2017.07.11 10:01

Autor: Wysłuchał i spisał Marcin Rzońca, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz

Widok jeziora o poranku – na pierwszym planie dwie łódki przy pomoście i szuwary Jezioro Łąckie Duże koło...

W wakacje szukamy odpoczynku. Aktywnego lub biernego. Blisko lub daleko. Tanio albo w luksusie. Cudze chwalimy, a czasem swego nie znamy. Czy jest złoty środek? „A wiesz pan co?” – czyli rozmowy niekoniecznie nieprawdziwe...

 

– Wybierasz się pan na jakieś wakacje od naszej ławeczki? – zagadnął pan Jurek, próbując choć trochę przesunąć się w zacienione miejsce przy drzewie. Skwar bowiem był od trzech dni niemiłosierny i aż się prosiło o rozmowę na temat wypoczynku. – Planuję, panie Jureczku, bo mi kobita suszy głowę już od lutego. Do ciepłych krajów i ciepłych krajów... A przecież, gdy patrzę na termometr za oknem, to Polska jest tym ciepłym krajem, no nie? – uśmiechnął się pan Zdzisław.

 

– Nie będę miał wyjścia. Dzieciaki, walizy, moja Helena i w drogę. Do Bułgarii jedziemy, nad Morze Czarne. Znaczy nie nad samo morze, bo hotel kilometr od plaży, ale przecież to żadna odległość. Kwadrans spaceru w dół do plaży, dwa kwadranse w górę do pokoju. Dla zdrowia.

 

– Pan, panie Zdziśku? Do obcych jedzie wypoczywać? Zawsze miałem pana za wielbiciela polskich Mazur, frytek z polskich ziemniaków i polskiej oranżady na ławeczce – westchnął pan Jurek. – Bo ja – tajemniczo zawiesił głos – w tym roku – znów pauza budująca napięcie – jadę do – pan Zdzisław otwierał coraz szerzej oczy – znajomej agroturystyki na Kurpie! Mówię panu. Omulew. Spokój. Cisza. Rybki. Serdeczni gospodarze. Tradycyjne jadło. Świeże mleko. No czego więcej trzeba mieszczuchowi? Choć nasze miasteczko nie za wielkie, to jednak miasteczko. To będzie dopiero dla zdrowia!

 

– Z torbami pan pójdziesz po tych krajowych wojażach – machnął ręką pan Zdzisław, choć dało się wyczuć nutkę zazdrości. – Nie od dziś wiadomo, że 2 tygodnie za granicą czasem wychodzi o połowę taniej od tego, co byś pan w kraju wydał. I ten wakacyjny blichtr, ta tandeta atakująca na każdym deptaku w kurorcie, te rybki w cenie wołającej o pomstę do nieba. A ja, panie, w tej Bułgarii to grosza więcej nie wydam, bo mam „olinkluzif”.  I przelot też opłacony. Jak tylko uda mi się zabrać kartę kredytową Helenie i nie będę ulegał pokusom dzieci, wrócę bez specjalnych uszczerbków w portfelu. A pan?

 

– A ja mogę wydać parę złotych. Choć też mam większość opłaconą w cenie noclegu. Wydać mogę na swojską kolację – kotleta ze świniny złotnickiej, jajecznicę od kury zielononóżki, nalewkę babuni (bo mają przednią) czy pierogi domowej roboty – obu sąsiadom powoli zaczęła lecieć ślinka. – I na spływ kajakowy Omulwią czy przejażdżkę konną. A to będą złotówki, nie euro! W przyszłym roku odwiedzimy Pojezierze Gostynińskie, tam podobno jeziora czystsze jak na Mazurach. A za 2 lata Stare Mierzwice nad Bugiem. Wiesz pan, że tam nawet Święto Morza co roku robią? Takie cuda. I moim zdaniem wcale drożej nie wyjdzie, a i w portfelu sąsiadów zostanie – podsumował pan Jurek.

 

Obaj zamyślili się na chwilę. Jeden oczyma wyobraźni widział swoje wakacje w Bułgarii, skądinąd ładnym przyjaznym kraju, drugi leżał już w wyobraźni na hamaku, a wokół mazowiecka cisza. I tę niezręczną po dłuższej chwili ciszę przerwał wreszcie pan Zdzisław.

 

– A wiesz pan co? To ja w tym roku w lato daruję sobie tę Bułgarię i spróbuję za pańską namową agroturystyki. Jak mi pan jakiś fajny adres podpowiesz. A jak przeżyłem jęczenie Heleny od lutego „do ciepłych krajów, do ciepłych krajów”, to przeżyję jeszcze ze 3 miesiące.

Liczba wyświetleń: 122

powrót