Z serca Polski nr 4/17
Jeśli nie Unia, to co?
Pojawiają się głosy, szczególnie z obozu rządzącego, że Unia Europejska to skostniały, biurokratyczny twór. Niektórzy nawet pochwalają Brexit i szepczą, że – w odpowiedzi na apel o poszanowanie standardów demokracji w Polsce czy wybór Polaka na szefa Rady Europejskiej – powinniśmy wycofywać się ze struktur Zjednoczonej Europy. O tym, czy grozi nam Polexit i czy korzyści z naszego członkostwa w UE jest coraz mniej, rozmawiam z marszałkiem Adamem Struzikiem.
Czy naprawdę najlepsze lata w UE Polska ma już za sobą?
Kiedy słyszę to pohukiwanie niektórych wysokich polskich urzędników czy polityków, obserwuję obrażanie się za zwracanie uwagi na potencjalne lub ewidentne przypadki łamania wspólnotowego prawa i standardów czy wreszcie widzę próby pokazywania Unii jako wyłącznie niekorzystnych dla Polski mechanizmów, przypomina mi się scena ze znakomitej komedii Barei. Jej bohater mówi: „Rzecz w tym, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów”. Z taką absurdalną sytuacją mamy właśnie do czynienia. Nie patrzymy na tysiące kilometrów dróg wybudowanych z funduszy strukturalnych. Nie dostrzegamy setek inwestycji opatrzonych europejskimi gwiazdkami. Nie zliczamy milionów euro z dopłat bezpośrednich, instrumentów Wspólnej Polityki Rolnej. Nie doceniamy aktywności społecznej pobudzonej wsparciem europejskim. Wmawia się nam, że Unia wystąpiła przeciwko Polsce – co też nie do końca jest prawdą – dlatego jest zła, funkcjonuje niewłaściwie, należy się jej postawić, zbuntować, a ostatecznie, gdy nie uda jej się zreformować, należy ją opuścić. Tak myśleć mogą tylko ci, którym z założenia przyświeca przywołany cytat z Barei.
No właśnie. Padło przecież pytanie – fundusze czy zasady?
Kolejne pytanie z gatunku: czy w sytuacji krytycznej lepiej dać sobie odciąć rękę czy nogę? Oczywiście, że zasady są bardzo ważne, ale te przyjęte wspólnie, oparte o konsensus, wypracowane latami – jak w przypadku większości zasad funkcjonowania Unii Europejskiej. A nie będące wymysłem jednego człowieka z licencją na rację czy władzę. Zasady sprawiedliwe, demokratyczne, konstytucyjne. A nie budzące powszechny sprzeciw i wątpliwości. Zatem oczywista odpowiedź na niezbyt oczywiste pytanie – najważniejsze są fundusze – na rozwój, podnoszenie jakości życia, wyrównywanie szans i możliwości w Europie, ale oparte o zdrowe, powszechnie akceptowalne, zgodne z sumieniem zasady.
Jak zatem te fundusze dotychczas przekładały się na zysk przeciętnego Kowalskiego? Czy podgrzewany dziś konflikt „fundusze kontra zasady” znany jest z przeszłości?
Na szczęście w poprzednich okresach programowania funduszy strukturalnych UE (do 2007 i potem 2007–2013) stosowana była polityka dialogu, negocjacji, równomiernego wspierania. Zarówno na szczeblu Polska–UE, jak i niżej, np. samorządy–samorządy. Wielokrotnie powtarzałem, że czas Polski w Unii Europejskiej to okres nieprawdopodobnego skoku cywilizacyjnego, dynamicznego wzrostu na wielu polach (choć oczywiście jest jeszcze sporo do zrobienia). To czas wyrównywania szans po transformacji, niwelowania oczywistych braków infrastrukturalnych, pomysłowości w dziedzinie przedsiębiorczości, nowych technologii, aktywności społecznej. Bez tych lat w Zjednoczonej Europie, mechanizmów finansowych, polityk wsparcia, do dzisiejszej Polski – zmodernizowanej, coraz wygodniejszej do życia i obywatelskiej, doszlibyśmy o wiele dłużej niż te 10 czy 15 lat. Ślady po funduszach UE pozostaną w krajach członkowskich na długo nie tylko w postaci tablic informacyjnych, ale przede wszystkim w nowych drogach, sieciach wodno-kanalizacyjnych, świetlicach i targowiskach, instalacjach energii odnawialnej czy miejscach wypoczynku i rekreacji. Także w portfelach i gospodarstwach polskich rolników, coraz bardziej konkurencyjnych wobec europejskich sąsiadów.
W jakim kierunku może zmierzać dziś Europa?
Oczywiście musi się reformować i zmieniać. Musi dostrzegać negatywne wyzwania XXI w., np. terroryzm, niestabilność na wschodzie, emigracja i uchodźstwo. Ale i pozytywne, jak otwartość, samorządność, swoboda przepływu towarów i usług. Musi przechodzić ewolucję budowaną na dialogu, a nie rewolucję opartą na zasadzie pięści uderzającej w stół. Musi podtrzymywać finansowe mechanizmy wsparcia najbiedniejszych, rozwijając filary inwestycyjne, badawczo-rozwojowe, technologiczne. Partnerzy UE nie powinni się wzajemnie obrażać. Idea Europy bogatej, zjednoczonej, sprawiedliwej, pięknie się różniącej, ale żyjącej w pokoju jest ciągle aktualna i pożądana. A gwarancję na środki strukturalne mamy do 2020 r. Potem znów trzeba usiąść do stołu. Wizerunek awanturników niezdolnych do kompromisów na pewno nam nie pomoże.
Jakie fundusze przewiduje się dla wsi i rolnictwa w PROW 2014–2020?
Przypuszczenia zamieńmy w już zatwierdzone kwoty – cały PROW 2014–2020 to ponad 13,5 mld euro, co w przeliczeniu na złotówki daje niewyobrażalną kwotę ponad 54 mld zł! Największy akcent w tym okresie UE położyła na wspieranie modernizacji gospodarstw rolnych (ponad 2 mld euro), płatności dla obszarów z ograniczeniami naturalnymi lub innymi szczególnymi ograniczeniami (również około 2 mld euro), odnowę wsi – podstawowe usługi i odnowę miejscowości na obszarach wiejskich oraz działania rolno-środowiskowo-klimatyczne (po około 1 mld euro). Inne projekty też mogą liczyć na spore wsparcie, a przecież są jeszcze rosnące z roku na rok dopłaty bezpośrednie. Nie da się takich sum wygenerować w krajowym budżecie, bo ucierpią wtedy inne obszary. Budżet nie jest przecież studnią bez dna, dysponuje zasobami, które się wyczerpują.
A scenariusz dla polskiego rolnika po ewentualnym opuszczeniu UE?
Od 2004 r. zmodernizowaliśmy rolnictwo tak, że możemy konkurować na niejednym rynku. Niezależne badania mówią o rosnącej dochodowości całej branży, a co za tym idzie zadowoleniu mieszkańców wsi. I jeśli Unia się rozpadnie, to utrata tego kapitału będzie trwała długo i będzie mniej odczuwalna. Ale jeśli UE zostanie, a nas czeka Polexit, pozostali będą trzymać się razem, a my pożegnamy się z dopłatami, swobodą przepływu towarów i usług, zastrzykami finansowymi dla przetwórstwa i handlu czy wsparciem dla produkcji wołowiny bądź mleka. Trudno wyobrazić sobie opłacalność produkcji rolnej gospodarstw rodzinnych bez dopłat w wysokości około 1 tys. zł do hektara. W takiej sytuacji starcie z gigantami produkcji rolnej – USA czy Chinami – bez europejskiej solidarności może skończyć się dla nas dramatycznie. Podsumowując, musimy sobie zdawać sprawę, że mechanizmów łączących nas w UE i wspierających równomierny rozwój jest bardzo wiele. Nie da się ich wykreślić z dnia na dzień, z woli mniejszości.
Liczba wyświetleń: 124
powrót