Z serca Polski nr 12/17

Nie lubię pierwszej ławki

2017.12.13 14:00 , aktualizacja: 2017.12.13 14:34

Autor: Iwona Dybowska, Wprowadzenie: Urszula Sabak-Gąska

  • Waldemar Kuliński, zdjęcie portretowe Waldemar Kuliński, Dyrektor...
  • nagroda Nagroda "Znakomity...
  • przezroczysta, przestrzenna Statuetka Nagrody Jakości z wygrawerowanymi napisami Statuetka Nagrody Jakości

Ma silny charakter, umiarkowaną cierpliwość do niezbyt mądrych teorii, a wyniesiona ze szkolnych lat niechęć do pierwszej ławki, pozostała mu do dziś. Kim jest Waldemar Kuliński, człowiek, który od 19 lat zarządza jednym z największych urzędów w województwie?

 

Ma Pan świadomość, że jest nazywany przez pracowników „ojcem dyrektorem”?

Tak (śmiech). Uważam, że to bardzo sympatyczne przezwisko. Kilka lat temu, na spotkaniu z jednym z departamentów, dostałem nawet koszulkę z takim napisem.

Na czym polega to ojcowanie?

To kwestia odpowiedzialności. Kieruję urzędem od 19 lat i można powiedzieć, że go współtworzyłem. Budowaliśmy wszystko od podstaw. Metodą prób i błędów wypracowywaliśmy rozwiązania, które z czasem trzeba było usprawniać, unowocześniać czy dostosować do zmieniających się wymogów. W tym sensie więc urzędowa wspólnota to moje, powiedzmy, pełnoletnie już dziecko.

Cofnijmy się zatem o te kilkanaście lat… Jak trafił Pan do tej instytucji?

To był specyficzny czas – wchodziła w życie reforma administracji publicznej. Województwa w dotychczasowym kształcie i z dotychczasowymi uprawnieniami przestawały istnieć, a od nowego roku miało funkcjonować 16 województw samorządowych. Pracowałem wtedy w Płocku jako dyrektor urzędu wojewódzkiego i siłą rzeczy znalazłem się na zawodowym zakręcie. Na szczęście wtedy dostałem – od ówczesnego senatora Adama Struzika – propozycję pracy w urzędzie marszałkowskim, która wydała mi się ciekawym wyzwaniem. Poprosiłem zatem o urlop w służbie cywilnej i od tamtego momentu – pracując w samorządzie – właściwie do dziś jestem na urlopie (śmiech).

Pierwsze kroki urząd stawiał na placu Bankowym?

Tak, to była pierwsza siedziba. Choć siedziba to za dużo powiedziane. Zaczynaliśmy w skrajnie trudnych warunkach. Mieliśmy kilkunastu pracowników, porozrzucanych w kilku pomieszczeniach po całym, dosyć rozległym, gmachu. Ciasnota, jeden telefon… Wszyscy członkowie zarządu – z marszałkiem Zbigniewem Kuźmiukiem na czele – siedzieli w jednym pokoju.

Krążą anegdoty, że już wtedy mieliśmy najlepszy system kadrowy.

Rzeczywiście, z perspektywy czasu opowiadamy to jako żart. Do mnie można było trafić stosunkowo łatwo – do dziś pamiętam, urzędowałem w pokoju nr 16, przy windzie. Jeśli przychodził do mnie ktoś, kto szukał pracy, wysyłałem go do kadr. A to był prawdziwy test determinacji. Trzeba było pokonać istny labirynt – przejść dwa piętra, potem schodkami w dół, w gąszczu korytarzy należało odnaleźć łącznik między dwoma budynkami, taki zwykły otwór w ścianie… Nie wszyscy docierali na miejsce. Śmiejemy się, że to był bardzo obiektywny system pierwszej weryfikacji.

Chyba z sentymentem wspomina Pan czas kształtowania tej samorządowej wspólnoty.

Oczywiście. Znaliśmy się wtedy wszyscy. Byliśmy grupą zapaleńców, którzy mieli świadomość, że jak coś wymyślimy, to na tym będzie się opierała nasza dalsza praca.  Staraliśmy się, żeby nasze propozycje były już wówczas na miarę nowoczesnego urzędu. Często braliśmy pracę do domu. Mieliśmy kilka komputerów, kilka maszyn do pisania… Jeżeli ktoś w domu miał warunki bardziej sprzyjające pracy koncepcyjnej, zdarzało się, że zwalniałem go, żeby przygotował coś w spokoju. Teraz to jest nie do pomyślenia. Dziś nowy pracownik, już od pierwszego dnia przechodzi odpowiednie szkolenia i instruktaże, otrzymuje w pełni wyposażone stanowisko i właściwie z marszu może przystąpić do pracy merytorycznej.

Teraz urząd to ponad 1200 pracowników, kilkanaście departamentów, ponad 100 jednostek podległych. Olbrzymia skala. Jaka jest Pana recepta na zarządzanie?

Trzeba pamiętać, że tę rzeczywistość budujemy wspólnie. Dzisiejsza jakość jest efektem pracy zespołowej. Za sukces mogę uznać fakt, że od tej garstki osób do dziś udało nam się stworzyć dobrze funkcjonującą strukturę, opierającą się na zaangażowanych pracownikach. Od początku stawiałem na ludzi pełnych chęci do pracy. Postawiliśmy bardzo mocno na kształcenie kadry i staraliśmy się przestrzegać przyjętych wartości.

A ci współcześni pracownicy różnią się od tych sprzed 20 lat? Mówi się o zmianie pokoleń, różnych priorytetach, oczekiwaniach.

Zasadniczych różnic nie widzę. Myślę, że osoba przychodząca dziś do urzędu wie, czego się spodziewać. Natomiast początek był dość pionierski.

Podobno jest Pan szefem bardzo wymagającym, ale sprawiedliwym.

To dla mnie najpiękniejsze słowa. Bo w życiu chyba o to chodzi. Oczekujemy od wszystkich, od otoczenia – w rodzinie, w pracy, żeby być traktowanym sprawiedliwie… Staram się. Ale to nie może być związane wyłącznie z cechą osobową. Trzeba w urzędzie stwarzać taki mechanizm, takie procedury, które wszystkich dotyczą w jednakowym stopniu, zarówno dyrektora, jak i zwykłego pracownika.

Nie korciło Pana nigdy, żeby przejść do pierwszego samorządowego rzędu? Prezydenci, wójtowie, burmistrzowie… To z nimi kojarzony jest samorząd.

W ogóle nie mam takich ciągot. Uwielbiam pracę urzędnika. Powiedziałbym nawet, że nie mam odpowiednich kwalifikacji, by być politykiem.

Jak to?

Po pierwsze nie mam wystarczająco dużo cierpliwości (śmiech). Polityk musi słuchać wypowiedzi, czasem bardzo nieroztropnych i zachować przy tym kamienną twarz dyplomaty. Mi szkoda czasu na słuchanie czegoś, co nie ma sensu. Myślę, że nie zyskałbym sobie tą cechą zbyt szerokiego poparcia.

Czyli jest Pan człowiekiem spełnionym zawodowo.

Tak. Już 41 lat pracuję w administracji i wciąż to lubię.

A jaki był młody Waldemar Kuliński? Sprawiał Pan problemy wychowawcze?

Raczej nie. Dzieciństwo wspominam jako bardzo szczęśliwy okres mojego życia. Byłem kochanym synem. Wychowywałem się w spokojnej, małej miejscowości, w której wszyscy wszystko o sobie wiedzieli. Do mamy zawsze dotarło, że nie zjadłem śniadania w szkole albo zjeżdżałem z górki na tornistrze zamiast wracać do domu.

Ale nie był Pan łobuzem?

Nie.

A prymusem? Takim pierwszoławkowym.

Też nie. Nie lubię pierwszej ławki. Ciągle nie pcham się na pierwszą linię (śmiech). Nawet na konferencjach wolę zaszyć się w ostatnim rzędzie.

A co zostało z nastoletniego Waldemara w dzisiejszym sekretarzu województwa-dyrektorze urzędu?

Przede wszystkim wyniesiony z domu szacunek dla pracy i do ludzi. Nauczyłem się też liczyć głównie na siebie. Wiem, że niczego nie dostajemy od życia za darmo. Na wszystko trzeba samemu zapracować.

W przyszłym roku będziemy obchodzić 20-lecie reformy samorządowej. Czego życzyłby Pan samorządowcom z tej okazji?

Żeby politycy nie urządzali nam samorządowego życia. Ono dobrze funkcjonuje. Życzę też stabilności przepisów i adekwatnego do zadań zasilania finansowego – to podstawowe warunki pozwalające planować rozwój gmin, powiatów i województw.

 

Rozmawiała Iwona Dybowska

 

Waldemar Kuliński z administracją związany od niemal 41 lat. Uwielbia pracę urzędnika. Lubi też sport – kiedyś grał w siatkówkę. Pod jego kierownictwem UMWM wypracował jakość i utrzymuje ją na najwyższym poziomie, czego potwierdzeniem są nagrody i certyfikaty. W listopadzie uhonorowany tytułem „Znakomity przywódca”.

 

Nasz „Znakomity przywódca”

Nagrody XXIII edycji konkursu Polskiej Nagrody Jakości wręczono 11 listopada br. na Zamku Królewskim. Finalistą XI edycji konkursu „Znakomity przywódca” został Sekretarz Województwa – Dyrektor Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego w Warszawie – Jan Waldemar Kuliński. Nagrody przyznawane są przez Komitet Polskiej Nagrody Jakości (73 członków), w skład którego wchodzą wybitni przedstawiciele nauki, biznesu, praktyki i samorządu gospodarczego. Poprzez upowszechnienie pozytywnych wzorców, metod osiągania sukcesów – nagroda przyczynia się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki, a także poprawy życia społeczeństwa.

 

Spełniamy standardy

Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego w Warszawie znalazł się wśród 12 instytucji i firm z całego kraju, które z powodzeniem stosują najlepsze standardy zarządzania. Wyróżniono nas 9 listopada br. w ramach XXII Polskiego Dnia Jakości, który odbywał się pod hasłem „Łączy nas jakość”. Jego pomysłodawcą jest Polskie Centrum Badań i Certyfikacji S.A. Firma z blisko 60-letnim doświadczeniem w obszarze badań wyrobów, certyfikacji osób i systemów zarządzania oraz szkoleń. Jest członkiem Międzynarodowej Sieci Jednostek Certyfikujących IQNet (International Quality Net).

 

Liczba wyświetleń: 458

powrót