Z serca Polski nr 11/17

Być kolejarzem

2017.11.14 12:30 , aktualizacja: 2017.11.14 14:31

Autor: Urszula Sabak-Gąska, Wprowadzenie: Urszula Sabak-Gąska

Pan Arkadiusz Kowalski w mundurze maszynisty stoi przy jednym z nowoczesnych pociągów WKD Arkadiusz Kowalski:...

Kto nie marzył w dzieciństwie, aby kierować pociągiem? Są jednak tacy, którzy to marzenie urzeczywistnili. O tym, czym jest dziś praca na kolei, rozmawiam z Arkadiuszem Kowalskim – starszym maszynistą WKD.

 

Kiedyś praca na kolei wiązała się z prestiżem. Ciągle tak jest?

Największym poważaniem kolejarze cieszyli się przed II wojną światową. Wówczas bycie maszynistą na kolei było porównywalne z dzisiejszą renomą zawodu pilota samolotu. Ale czasy się zmieniły. Młodzi szukają teraz nieco innych wyzwań. W naszym zawodzie odczuwalna jest luka pokoleniowa.

 

Ale chyba ci, którzy zostają kolejarzami czują wagę odpowiedzialności?

Oczywiście. Maszyniści przechodzą odpowiednie szkolenia i kursy. Zdecydowana większość wdraża się i przejmuje dobre nawyki. Czasem jednak trzeba tłumaczyć, czym w tej pracy jest „honor i więź zawodowa”. Mimo że prestiż już nie ten sam, wciąż jesteśmy odpowiedzialni za życie i bezpieczeństwo pasażerów.

 

Skąd u Pana pomysł na takie zajęcie?

To już tradycja rodzinna. Po II wojnie światowej mój dziadek Zdzisław zaczął pracować na kolei jako rzemieślnik. Posada w PKP dawała mu stabilizację, a że mieszkał na wsi i uprawiał ziemię, praca w turnusie, tj. systemie zmianowym, umożliwiała również zajmowanie się gospodarstwem. Do emerytury był zatrudniony na kolei, a pracę zakończył w Lokomotywowni Odolany.

 

Jednym słowem – kolej ma Pan we krwi?

Zdecydowanie tak! Mój ojciec Wiesław, również maszynista, w latach 60. ubiegłego wieku zaczął pracować w nieistniejącej już elektrowozowni Warszawa Wola. Potem, w wyniku zawirowań historycznych, musiał na kilka lat zmienić zawód, aby do PKP wrócić w latach 80. Odnowił uprawnienia i już do emerytury pracował jako maszynista. Dziś ma 69 lat, ale nadal z pasją wykonuje swój zawód.

 

Ojciec zabierał Pana czasem ze sobą w trasę?

Tak, to dziś dla mnie najpiękniejsze wspomnienia. Jako kilkunastoletni chłopak bardzo lubiłem jeździć z ojcem. Najbardziej do Gdyni. Tak spodobało mi się to zajęcie, że postanowiłem po skończeniu szkoły podstawowej kontynuować naukę w Technikum Kolejowym w Warszawie przy ulicy Szczęśliwickiej. Skończyłem wydział Trakcji Elektrycznej i rozpocząłem pracę w Lokomotywowni Odolany.

 

Drugi raz postąpiłby Pan tak samo?

Jest wiele zajęć, którymi parają się ludzie. Zawód maszynisty nie jest ani najlepszym, ani najgorszym z nich. W moim przypadku zwyczajnie się sprawdził. Mimo że jako maszynista pracuję ponad 20 lat, lubię to robić. Nie złorzeczę, kiedy idę do pracy. Z perspektywy czasu mogę więc powiedzieć, że tak, to był dobry wybór zawodu. Z pewnością dziś bym go powtórzył.

 

Pana rodzina od pokoleń związana jest z koleją, ale firma, w której Pan pracuje, też ma bogatą historię.

Bardzo to sobie cenię i często podkreślam. Zachęcam zwłaszcza do odwiedzenia Izby Tradycji EKD/WKD, która znajduje się na terenie spółki. Można tam dowiedzieć się ciekawych rzeczy z 90-letniej historii firmy, poczuć klimat dawnej kolei.

 

A jacy są dziś pasażerowie? Inni niż 20 lat temu?

Przyznam się, że bardzo lubię obserwować ludzi i ich zwyczaje. Oczywiście, zmieniają się nie tylko pociągi, ale i pasażerowie. Dawniej czytano gazety, dziś większość patrzy w telefony. Obsługując ten sam pociąg kilka dni z rzędu, zauważyłem też, że część pasażerów ma w składzie „swoje” miejsca. Niesamowita jest siła przyzwyczajenia. Zawsze ten sam pociąg, o tej samej porze i na tym samym miejscu. Można więc powiedzieć, że tę specyficzną, niemal domową atmosferę Warszawskiej Kolei Dojazdowej tworzą sami pasażerowie.

 

Zdradzi nam Pan, jak organizacja ruchu pociągów działa „od kuchni”?  

Jako maszynista nie biorę bezpośredniego udziału w koordynowaniu ruchu pociągów. To olbrzymie przedsięwzięcie. Wykonuję polecenia dyżurnego ruchu. W spółce WKD, która jest przewoźnikiem, a jednocześnie zarządcą infrastruktury, istotną rolę odgrywa dyspozytor trakcyjny, który jednocześnie odpowiada za energetykę. W przypadku nagłych zdarzeń losowych, informuję o tym dyżurnego ruchu. On zaś kontaktuje się z odpowiednimi służbami oraz decyduje o tym, który pociąg i kiedy pojedzie. Dyspozytor natomiast nadzoruje pracę maszynisty.

 

Pana pracę nadzoruje dyspozytor, ale wykonuje Pan polecenia dyżurnego ruchu?

Wiem, wydaje się to skomplikowane, ale wszystko określają odpowiednie procedury. To właśnie sedno komunikacji. Maszynista kontaktuje się z dyżurnym ruchu i dyspozytorem, dyspozytor z dyżurnym ruchu i maszynistą, natomiast dyżurny ruchu kontaktuje się z odpowiednimi służbami. Jeżeli jeden z elementów tej układanki usuniemy, wówczas zapanuje chaos.

 

Widać, że rzeczywiście lubi Pan tę pracę.

Oj, tak. I mam satysfakcję, kiedy moje zaangażowanie przynosi efekty. Największą radość odczuwam, przeglądając coroczne zestawienia Urzędu Transportu Kolejowego dotyczące punktualności poszczególnych przewoźników. WKD od dawna broni pierwszego miejsca. Punktualność rzędu 99 proc. to nasz sukces.

 

I powód do dumy.

Zgadza się. To także wysiłek wielu osób – moich koleżanek, kolegów i oczywiście zarządu spółki. Od lat dążymy też do poprawy bezpieczeństwa na przejazdach. Bardzo ważna była budowa samoczynnej sygnalizacji przejazdowej. Dzięki tym inwestycjom jest zdecydowanie mniej wypadków z udziałem aut. Cóż, miło jest pracować w takiej firmie.

 

Rozmawiała Urszula Sabak-Gąska

 

 

 

Liczba wyświetleń: 259

powrót