Mazowsze serce Polski nr 9/18
Dostrzegajmy słabszych
2018.09.12 09:20 , aktualizacja: 2018.09.12 16:08
Autor: Redakcja, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz
Pochodzi ze wsi, zaczynała pracę jako nauczycielka w małym miasteczku. Dziś troszczy się o edukację i zdrowie Mazowszan. Ma też moc pomysłów dla seniorów. Bo członek zarządu Mazowsza Elżbieta Lanc we wszystko, co robi, wkłada serce.
Gdzie Pani była 20 lat temu?
Równo dwie dekady temu zostawałam starostą węgrowskim. To był 1998 r. Tak zaczęła się moja przygoda z samorządem.
Czy już wtedy zapadła decyzja, by z samorządem związać się na dobre?
Tak, wcześniej byłam nauczycielką. Pełniłam też funkcję dyrektora liceum w Łochowie. Kiedy radni powiatowi wybrali mnie na starostę, przyjęłam wyzwanie. W ten sposób zaczęła się moja przygoda z samorządem. Na początku bardzo intensywna, bo szybko na poziomie Mazowsza koledzy wybrali mnie na przewodniczącą Konwentu Powiatów. Byłam wtedy jedyną kobietą w ich gronie. To były takie konwenty, które wypracowywały zręby funkcjonowania powiatów. Wspieraliśmy się wzajemnie, a na spotkania zawsze przyjeżdżał marszałek województwa, wojewoda czy ministrowie. Zostałam też wybrana do zarządu Związku Powiatów Polskich. Wtedy zabiegaliśmy o wiele spraw po raz pierwszy i tworzyła się bardzo dobra wspólnota samorządowa. Naprawdę mądra. Opozycja współpracowała z rządzącymi. W ważnych sprawach się jednoczyliśmy i wspólnie szukaliśmy rozwiązania.
Teraz pracuje Pani marszałek na poziomie województwa. Jak to się stało, że zmieniła Pani pracę na ten regionalny poziom samorządu?
To była bardzo długa ścieżka. Ze starostwa odeszłam do administracji rządowej i przez rok pełniłam funkcję wicewojewody. Po roku sama zrezygnowałam z tej roli. Wiedziałam już, że to nie dla mnie. Miałam bardzo niewielki wpływ na to, co się dzieje.
Dlaczego?
To był nadzór, administracja, brakowało mi kreacji, działań twórczych. Czułam, że się tam duszę. Potem pełniłam funkcję prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, czyli znowu pracowałam z samorządowcami. Następnym wyzwaniem zawodowym stał się Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Potem przez 8 lat pracowałam w spółkach miejskich w Warszawie i dopiero 4 lata temu, w końcówce poprzedniej kadencji, zostałam wybrana w skład zarządu województwa.
Wygląda na to, że katalog spraw bliskich Pani sercu, którymi zajmuje się Pani do dziś, był dość szybko wyklarowany.
Rzeczywiście, w moich kompetencjach są edukacja i sport, czyli to, co rozumiem i kocham, czym się zajmuję od początku życia zawodowego, od 1982 r. No i jeszcze zdrowie oraz polityka społeczna. Dla mnie to bardzo istotny obszar, bo można bezpośrednio pomóc ludziom znajdującym się w potrzebie – chorym, niepełnosprawnym, wykluczonym społecznie, wymagającym aktywizacji zawodowej. To również kontakt z moimi ukochanymi seniorami. Zaczęłam się tym zajmować z pasją, bo wiem, że niedługo dołączę do tego grona. Chciałam stworzyć taką przestrzeń na poziomie Samorządu Województwa Mazowieckiego, która daje szansę osobom organizującym życie seniorów.
Ma Pani doświadczenie nauczycielskie i jako dyrektor szkoły. Jak Pani postrzega reformę edukacji?
Kiedy byłam w zarządzie związku powiatów, należałam do komisji wspólnej rządu i samorządu ds. edukacji. Głosowałam tam przeciw utworzeniu gimnazjów. Dobrze przewidywałam wynikające z tego zagrożenia. Kiedy jednak gimnazja wpisały się już w przestrzeń edukacji, zostały udoskonalone, likwidowanie ich jest wielką stratą. Nie bronię tutaj status quo nauczycieli. W mniejszych miejscowościach, takich, z jakiej ja pochodzę, gimnazja stały się ważnym etapem rozwoju człowieka. Każdy samorząd budował nie tylko obiekt, ale dobrze wyposażał pracownie do nauk ścisłych czy komputerowe. Nauczyciele nie musieli biegać po szkołach, by uzupełnić etat, jak to się dzieje teraz, tylko byli dla ucznia. W tej chwili szkoła jest zbyt zbiurokratyzowana. Za mało jest aktywności pozalekcyjnych. Brakuje mi programu świetlica plus. Zapewnienie opieki dzieciom nie wystarczy, one powinny tam rozwijać swoje pasje, mieć kontakt z komputerem, uczyć się języków.
Czy programy dzieci po reformie nie są przeładowane i słabo skoordynowane między przedmiotami?
Bałagan po zmianach powoduje, że treści jest za dużo, a niedostatek powiązań powoduje niespójność wiedzy. Uczniom, kończącym dzisiaj edukację będzie też brakować umiejętności praktycznych, potrzebnych w życiu. Kiedyś uczono nie tylko pod testy. Potem się okazuje, że prymusi, którzy mieli czerwony pasek na świadectwie, nie są najlepszymi pracownikami. Często nie potrafią wiedzy wykorzystać w pracy. Nie są gotowi do pracy zespołowej. Prymusowi czasem brak umiejętności przyznania się do błędu, dogadywania w zespole, dzielenia się wiedzą.
Zajmuje się Pani też ochroną zdrowia. Sporo się zmienia w tym obszarze.
Samorządowe szpitale mają swoją markę. Ciągle w nie inwestujemy. W Siedlcach za chwilę uruchomiony zostanie nowoczesny ośrodek onkologii, nie chodzi tylko o aparaturę, ale i świetnie przygotowanych lekarzy. Skuteczną walką z rakiem mogą się pochwalić szpitale w Płocku i Radomiu. Ogromną satysfakcję sprawiło mi rozwiązanie problemu szpitala w Dziekanowie Leśnym. Kiedyś był na skraju likwidacji, dziś leczy mukowiscydozę u najmłodszych. Wreszcie Drewnica – stała się naprawdę szpitalem na miarę XXI w. Wzruszyłam się, kiedy zobaczyłam, w jakich warunkach będą leczeni pacjenci. Ludzie zmagający się z chorobami psychicznymi wymagają wyjątkowej uważności.
Czy my, Mazowszanie, dbamy w ogóle o zdrowie?
Moim zdaniem niestety nie. Troszczymy się o kosmetyczkę i fryzjera. Panowie dopieszczają samochody. A nie myślimy o tym, żeby kontrolować swoje zdrowie! Rak prostaty nie zaczyna się z dnia na dzień. Czytam teraz wspomnienia Kory. Opisuje, jak się dowiedziała o nowotworze. Przyznaje, że parę lat wcześniej dręczył ją ból, ale... nie zdążyła zrobić kompleksowych badań. Co to tak naprawdę znaczy? Brak nawyku.
Samorząd stwarza Mazowszanom możliwości darmowego przebadania się. A Pani Marszałek regularnie się bada?
Tak, i to systematycznie. Robię to od kilku lat. Raz w roku odwiedzam ginekologa, kardiologa i wykonuję komplet badań profilaktycznych. Część z nich jest nowych, związanych z wiekiem. Na pewno nie jestem hipochondrykiem, ale po prostu – warto się badać.
Namawia też Pani do tego innych. Wymyślona przez Panią akcja „Pikniki z Sercem” ma szeroki program.
Zdrowe serce to nie tylko profilaktyka, ale też zdrowe jedzenie i sport, szczęśliwa rodzina i radzenie sobie ze stresem. Na tych spotkaniach będzie można zdrowo spędzić czas, zrelaksować się, uzyskać ważne informacje, ale przede wszystkim zrobić ważne badania profilaktyczne.
Wspomniała Pani o aktywności fizycznej. Skąd kolejny pomysł – na organizację Senioriad?
Znowu nawiążę do swojego wieku. Ja mam swoją ukochaną aktywność – nordic walking. Systematycznie chodzę z kijkami. Może dlatego patrzę na seniorów, jak na ludzi ciągle młodych duchem. Wróciłam do mojego Sadownego i byłam zachwycona aktywnością Klubu Seniora. Działa w nim kilkadziesiąt osób, choć to mała gmina. Rywalizują w różnych sportach. Kiedy wyszliśmy z taką ofertą do seniorów na poziomie regionu, okazało się, że to trafiony pomysł. Mazowszanie żyją coraz dłużej, na emeryturze znowu mają dużo czasu. Oczekują rywalizacji sportowej, która będzie dla nich przede wszystkim świetną zabawą.
Pani pomysły układają się w pewną całość – chce Pani zmienić wizerunek seniora z Mazowsza?
Tak! Kiedy zobaczyłam, jak bardzo potrzebują wspólnie zwiedzać, chodzić na koncerty i działać, pomyślałam, że to bardzo ważne. Senior nie powinien się zamykać w domu. Na lutowy koncert zespołu Mazowsze, rozpoczynający obchody 100-lecia Niepodległości Polski, zajechały autokary z całej Polski. Dominowali w tym gronie seniorzy. I najlepiej się bawili! Bo są bardziej wyluzowani, radośni, z dystansem do siebie. Oni już nic nie muszą. Nie przejmują się, że czegoś nie wypada, bo nie drżą już o swoją pozycję zawodową. Chętnie występują na scenie, odkrywają swoje talenty plastyczne czy teatralne. Wiedzą, że okażą się potrzebni dzieciom i wnukom, jeśli będą zdrowi i radośni.
Działania podejmują często bardzo małe grupy starszych osób. Czy stąd wziął się pomysł na bony senioralne?
Są takie środowiska, gdzie trudno zorganizować się w postaci stowarzyszenia czy innego typu organizacji pozarządowej. Nie oznacza to jednak, że aktywność takich ludzi jest mniejsza. Bon społeczny ma być odpowiedzią na potrzeby niesformalizowanych grupek, które chcą coś mądrego i fajnego zrobić. To są takie drożdże, z których może wypączkować coś większego. Działanie możliwe dzięki pieniądzom z bonu pokaże możliwości i potencjał środowiska.
Mówi Pani o działaniach w samorządzie, które przynoszą satysfakcję. Ale pewnie jest coś, co chciałaby Pani zmienić.
Nie ma. Proszę mi uwierzyć. Ja naprawdę kocham pracę samorządową. Może troszkę irytuje mnie, że samorząd ostatnio jest ograniczany. Na poziomie województwa zostaliśmy pozbawieni wielu zadań. Władza centralna nie daje wystarczających i należnych nam środków na realizację zadań rządowych. Oczywiście, w samorządzie pojawiają się problemy, ale można je rozwiązywać. Widzimy efekty. A zdarzają się nawet małe cuda. Na spotkaniu dla prasy w szpitalu w Ciechanowie pani ordynator kardiologii powiedziała, że pieniądze, które przeznaczyliśmy dla tej placówki na zakup aparatury związanej z hipotermią, już się zwróciły. Udało się uratować 38-letniego mężczyznę. Można było mu obniżyć temperaturę do 34 stopni i tą drogą opanować śmiertelnie niebezpieczną chorobę. Dla mnie to podwójnie wstrząsające i wzruszające, bo on jest w wieku mojego syna. To jest praktyczny wymiar życia.
Czy to jest tak, że od pierwszej pracy do teraz towarzyszy Pani myśl o pojedynczym człowieku?
Tak, bo drugi człowiek jest najważniejszy. Nauczyciel też musi widzieć nie klasę, ale pojedynczego ucznia. Ja jestem ze wsi. Mówię to z dumą. Ale to też wyznacza pewien sposób odbioru świata. Nie możesz udawać, że nie dostrzegasz sąsiada mieszkającego obok. Że możesz nie zareagować na człowieka będącego w potrzebie.
Liczba wyświetleń: 106
powrót