Mazowsze serce Polski nr 7–8/20
Księżniczka cygańskiej piosenki
2020.07.13 08:10 , aktualizacja: 2020.08.12 15:34
Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk
Karierę artystyczną rozpoczęła w zespole Don Vasyla. Podążając za marzeniami, zdecydowała się wyjść z jego cienia. Dziś jest jedną z czołowych polskich wykonawczyń muzyki romskiej. Poznajmy Patrycję Runo – twórczynię pierwszego cygańskiego girls bandu.
Monika Gontarczyk: Jak trafiła Pani na scenę?
Patrycja Runo: Od maleńkiego miałam w sobie potrzebę prezentowania umiejętności. Chciałam, żeby mnie oklaskiwano. Pomimo tego, że tata był menadżerem Don Vasyla, duża scena nie była w kręgu mojego zainteresowania. Do momentu, kiedy zespół przyjechał do naszej miejscowości. Gdy zobaczyłam sukienki, cekiny, falbany – jak u księżniczek – zakochałam się. A prawdziwym dramatem okazał się dla mnie występ… Bo ja też tak chciałam. Rodzice wiedzieli, że jeszcze jestem za młoda, ale z czasem pozwalali mi gdzieś z tyłu sceny machać spódnicą. Pierwszy poważniejszy krok zrobiłam, mając 13–14 lat.
M.G.: Kiedy trafiła Pani do zespołu?
P.R.: W drugiej klasie liceum dyrekcja szkoły zgodziła się, aby przenieść mnie na zajęcia zaoczne. To pozwoliło zarówno skończyć szkołę, jak i stać się jedną z czołowych wokalistek i tancerek zespołu.
M.G.: Ale to Pani nie wystarczyło…
P.R.: Wiele zawdzięczam pracy z Don Vasylem. Nabyłam świadomość artystyczną. Przyszła jednak taka refleksja: albo mogę nadal stać za czyimiś plecami i robić tło, albo spróbować własnych sił, co nie jest proste dla kobiety, zwłaszcza romskiej. Postanowiłam postawić na siebie, aby w przyszłości nie żałować, że nie spróbowałam.
M.G.: Ryzyko się opłaciło.
P.R.: Tak. Stworzyłam zespół „Patrycja&Gipsy Stars”, który wyróżniał się tym, że liderem była kobieta. Żeby jeszcze bardziej podkreślić naszą odrębność, zdecydowałam się zrezygnować z muzyków i współpracować tylko z tancerkami, czyli zespołem Rada Dance Art. W ten sposób powstał pierwszy cygański girls band…
M.G.: …który działa do dziś. Czym grupa się wyróżnia?
P.R.: Tym, że składa się z samych kobiet [śmiech]. Nie szukam w nikim inspiracji i nie chcę powielać czyjejś twórczości, jak robi to wielu artystów, żeby nie zarzucono mi, że na kogoś się stylizuję lub kogoś kopiuję. Bazujemy na taborowych utworach, choć poszliśmy w stronę bałkańską. Zmieniamy oryginalny tekst na polski, aby publiczność rozumiała o czym śpiewam. Owszem, każdy zna „Ore ore”, ale słuchacze oczekują czegoś więcej. Jeśli nie będzie odbiorcy – nie będzie komu grać, a nie możemy dopuścić, aby wraz ze starszym pokoleniem odeszła i muzyka. Odświeżamy aranże, tworzymy też własne kompozycje. Prawda jest taka, że romską kobietą będę do końca życia. Nie chcę uciekać od swojej kultury, ubierać się w obce elementy, bo nie będę prawdziwa. Marzę, aby być dla kogoś inspiracją.
M.G.: Wszystko idzie w dobrym kierunku. Już jest Pani wskazywana jako następczyni Randii.
P.R.: Naprawdę? To dla mnie zaszczyt. Ona była ikoną. Żadna romska kobieta z Polski nie zrobiła podobnej kariery.
M.G.: Wróćmy do Pani korzeni.
P.R.: One nie są czysto romskie, bo moja mama jest Polką, więc jestem mieszanką [śmieje się]. Cygańskie, taborowe życie znam tylko z opowieści. Nie wiem, czy ja i moje pokolenie odnaleźlibyśmy się w koczowniczym trybie życia. Przyzwyczailiśmy się do luksusów: ciepłej wody w kranie, miękkiego łóżka. Nasi dziadkowie w głębi serca nie pogodzili się jeszcze z tym, że tabory stanęły, że zatrzymano wędrowny naród. My, młodsi, traktujemy te historie trochę jak z bajki.
M.G.: Chyba nie do końca z bajki. Na ślub z „gadziem” musiała Pani mieć zgodę króla Romów.
P.R.: To, że Romowie się osiedlili, nie znaczy, że zrezygnowali z tradycji i zapomnieli o kulturze. U Romów nie ma randek, spotkań przed ślubem. Kiedyś były porwania. Dziś, w dobie Internetu i mediów społecznościowych wybór partnerki odbywa się inaczej. Młodzi ze sobą korespondują, więc się poznają. Tradycja nieco ewoluowała, ale wciąż źle są postrzegane związki z kimś spoza kręgu romskiego. Chodzi o to, że – jako mniejszość narodowa – Romowie nie chcą zatracić swojej linii, swojej krwi. Jeden z moich synów już nie ma urody typowego cygańskiego dziecka. I właśnie o to chodzi, żeby takich sytuacji unikać.
M.G.: Ale wyjątki się zdarzają.
P.R.: Mnie było dużo łatwiej, bo taki mezalians popełnili moi rodzice, więc zaakceptowali mój związek z Polakiem. Gdyby nie wyrazili zgody, byłoby trudniej.
M.G.: Jakie ma Pani plany?
P.R.: Chcieliśmy wydać płytę. Pracujemy nad nią, ale z powodu pandemii postęp jest niewielki. Już wiem, że w tym roku się to nie uda, ale w tym momencie zdrowie jest najważniejsze. Dajemy sobie czas na regenerację.
M.G.: Jest jeszcze jeden projekt, którym się Pani zajmuje.
P.R.: Tak, razem z mężem chcemy otworzyć ośrodek rekreacyjno-rozrywkowy o profilu cygańskim, w którym powstanie pierwszy w Polsce Cygański Teatr Muzyczny. Po to, aby na co dzień nasi fani mogli obcować z muzyką, kulturą i tradycją cygańską. Byłaby tu prezentowana rewia cygańska, spektakle dla dzieci. Mamy pomysł, który pozwoliłby odczarować i obalić stereotypy Cyganów. A jest ich sporo. Prowadziłam zajęcia „Cyganka w szkole” i wielokrotnie zdarzało się, że dzieci opisywały Cyganów jako tych, którzy kradną, są brudni i chowają wszystko do wora. Chcemy pokazać, że Cyganie to normalni ludzie. Margines społeczny jest w każdym narodzie, a zachowanie jednostki nie może rzutować na obraz ogółu. Trzeci blok ma dotyczyć taborów, czyli prezentować dawne czasy, wozy i pozostałe elementy koczowniczego życia. Chcemy, aby działała tu restauracja z daniami romskimi. Zamysł jest taki, aby goście mogli dotknąć, posłuchać i posmakować kultury romskiej.
M.G.: Co już udało się zrobić?
P.R.: Kupiliśmy ziemię w Chrzczance Folwarku niedaleko Długosiodła, wybudowaliśmy staw. Staraliśmy się o kredyt, bez skutku. Jest nam przykro, bo są osoby, które już chciałyby korzystać z ośrodka. Założyliśmy stowarzyszenie i liczymy, że ono przybliży finalizację naszego marzenia. Proszę trzymać za nas kciuki.
Liczba wyświetleń: 381
powrót