Mazowsze serce Polski nr 6/19
W świecie baśni
2019.06.27 10:30 , aktualizacja: 2019.07.01 08:03
Autor: Rozmawiała Iwona Dybowska, Wprowadzenie: Małgorzata Wielechowska
W podstawówce usłyszał, że nigdy żadnego języka się nie nauczy. I że prace na plastykę robią za niego rodzice. Języków zna kilka. Posługuje się nimi, prezentując swój artystyczny dorobek na międzynarodowym forum.
Iwona Dybowska: W dzieciństwie nie marzył Pan, żeby zostać strażakiem czy policjantem?
Adam Kołakowski: No tak. To były takie czasy, że musiałem tak twierdzić. Gdybym powiedział, że chcę być artystą, otoczenie by mnie zadziobało na śmierć. Zwłaszcza że moją nauczycielką od plastyki była pani, która uczyła też rosyjskiego. Miała bardzo archaiczny model nauczania. Na lekcjach plastyki musiałem uzupełniać rosyjski, natomiast pod koniec roku szkolnego, kiedy musieliśmy się rozliczyć z prac, byłem oskarżany, że rodzice je za mnie wykonują.
I.D.: Jaką tematykę Pan wybrał?
A.K.: Od początku zafascynowany byłem ilustracją książkową. Tak jak plakat, grafika, malarstwo, rzeźba czy rysunek są odrębnymi dziedzinami w sztuce, tak uważam, że ilustracja jest czymś odrębnym. Tak odbierana jest m.in. we Włoszech czy we Francji. W Polsce to dopiero raczkuje. Próbuję stworzyć ilustrację, która nie musi być publikowana na okładkach czy w książkach, która jest odrębnym bytem. Właściwie całe moje życie twórcze to taka odrębna baśń. Mój wewnętrzny świat.
I.D.: Spotyka się Pan z pozytywnym odbiorem?
A.K.: Można tak powiedzieć. Poddałem swoje prace próbie podczas wystawy w Filharmonii Bałtyckiej. Przy okazji byłem tam zaproszony na koncert. W przerwie poszedłem do foyer i przysłuchiwałem się opiniom na temat moich obrazów. Komuś się podobał jeden obraz, ktoś powiedział, że chętnie wszystkie by kupił. Wiedziałem, że nikt mnie tam nie kojarzy i zacząłem krytykować. Przekonywałem, że dziś się tak nie maluje, że to populistyczne obrazki, zbyt estetyczne, że dziś wchodzi się w abstrakcję, a cała wystawa, którą właśnie oglądamy, to same gnioty. Strasznie naobrażałem samego siebie…
I.D.: I jaki był finał?
A.K.: Mimo wszystko bardzo bronili moich prac. Oczywiście po koncercie przyznałem się, że jestem ich autorem, a z tamtymi ludźmi do dziś żyję w przyjaźni. Chciałbym doświadczyć więcej takich prób.
I.D.: W samej Opinogórze panuje sprzyjający Panu klimat?
A.K.: Dla mnie największym atutem tego miejsca jest działka, na której mieszkam. Mam łąki, lasy, pola, stawy, właściwie wszystko, co mi jest potrzebne do osiągnięcia komfortu psychicznego. Będąc na studiach czy też w podróżach, zawsze tęskniłem za domem. Tutaj najszybciej ładuję baterie. Czasem wystarczył dosłownie weekend w Opinogórze, żeby gdzieś w kiepskich warunkach spędzić kolejne 2–3 miesiące. Kiedyś z powodów ekonomicznych chciałem wyemigrować, ale pieniądze, które gdzieś udało mi się zarobić, były nic nieznaczące w stosunku do tych wartości, jakie mam tutaj.
I.D.: A nie ciągnęło Pana do typowo artystycznych ośrodków – we Francji czy Włoszech? Jaki byłby Pana wybór numer dwa, jeśli chodzi o miejsce na ziemi?
A.K.: Kiedyś nauczyłem się włoskiego z myślą, żeby osiąść w Italii. Bo rzeczywiście byłby to mój wybór numer dwa. Jeżdżę tam od czasu do czasu. Miałem też ciekawą przygodę. Jako student pojechałem tam zarobić na malowaniu. Trafiłem do Pizy. Z czasem poznawałem ludzi i ich portretowałem. Potem sprzedawałem te obrazy. Gdy już zarobiłem tyle pieniędzy, że mogłem pojechać gdzieś dalej, postanowiłem się jakoś odwdzięczyć poznanym w Pizie ludziom. Namawiali mnie, żebym w ramach wdzięczności namalował portret starszej kobiety, która nie raz mi tam ratowała tyłek – przynosiła mi ciastka, lody, wodę, kanapki… Długo nie chciała się zgodzić na portret, ale udało nam się ją przekonać. Po godzinie malowania bardzo dużo ludzi chciało kupić ten obraz. Zebrała się grupka ludzi i każdy pytał o cenę. W końcu przyszedł bardzo elegancko ubrany pan i bez pytania, ile to kosztuje, dał mi zwitek pieniędzy. To był spięty gumką plik banknotów w euro. Szybko się podpisałem na obrazie, zanim facet się rozmyślił i dałem mu portret. Nie wiedziałem, co się dzieje. Po jakimś czasie mieszkająca tam Polka wyjaśniła mi, że ta staruszka była kiedyś najbardziej wpływową osobą w Pizie. Była szefową mafii, handlowała narkotykami i bronią.
I.D.: A czy ma Pan jakieś artystyczne marzenie, do którego mentalnie lub warsztatowo wciąż Pan dojrzewa? Jakiś życiowy projekt?
A.K.: Boję się mówić o marzeniach. Ale chciałbym na pewno otworzyć na ludzi miejsce, w którym mieszkam. W Opinogórze jest nieograniczony potencjał.
I.D.: Nie chodzi Panu wyłącznie o Krasińskich?
A.K.: Nie wyłącznie. Jest tu mnóstwo tajemnic do odkrycia. Kiedyś ściągnięto tu z Litwy rodzinę Dziedziców, która zajmowała się w Opinogórze majątkiem Krasińskich. Potomek tych Dziedziców – lotnik – przyjechał tu, kiedy miałem może 6 lat. Opowiadał niesamowite historie. Mówił, że w stawie są dwa sztucery i skrzynia amunicji. Myśleliśmy, że dziadek konfabuluje, ale po kilku latach oczyszczaliśmy z tatą staw i to była prawda. Ten człowiek był pilotem w dywizjonie 304. Robił zrzuty broni i żywności powstańcom warszawskim. Warto wiedzieć o takich rzeczach. Chciałbym zrobić ścieżkę dydaktyczną, która będzie przybliżała historię mieszkańców Opinogóry.
I.D.: Pozostaje życzyć powodzenia!
A.K.: Dziękuję. Marzenia są duże. Mam nadzieję, że uda się nimi kogoś zainteresować. Szukam jakichś niewidzialnych rąk, które pomogą mi w sprawach do których nie mam ani smykałki, ani cierpliwości – typu wypełnianie wniosków o fundusze unijne. Gdyby takie ręce się znalazły, byłoby miło.
Profil na FB: Pracownia Malarstwa i Rzeźby – Adam Kołakowski, tel.: 512 170 723, e-mail: kolakowskiadam@gmail.com.
Liczba wyświetleń: 162
powrót