Mazowsze serce Polski nr 6/19
Chłopak z Sochaczewa
2019.06.28 14:15 , aktualizacja: 2019.07.09 16:32
Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk
Stare porzekadło mówi, że czym skorupka za młodu nasiąknie… Choć Mirosław Adam Orliński, dziś wiceprzewodniczący sejmiku Mazowsza, miał na siebie zupełnie inny pomysł, to życie pokazało, że mądrości ludowe nie biorą się znikąd.
Mirosław Adam Orliński
Rodowity sochaczewianin, doktorant prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W 2010 r. został radnym województwa i był wówczas najmłodszym członkiem tego gremium. Od 2018 r. jest wiceprzewodniczącym sejmiku. Aktywnie działa jako wiceprezes Forum Młodych Ludowców. Z dumą nosi także mundur strażacki.
Monika Gontarczyk: Ideę samorządności wyniósł Pan z rodzinnego domu. Tata (wieloletni wójt Sochaczewa) był wzorem?
Mirosław Adam Orliński: Nigdy nie interesował mnie samorząd. Wiedziałem, jak funkcjonuje, na czym polega, ale w domu nikt mnie nie zachęcał, żebym poszedł w ślady ojca. Owszem, tata zabierał mnie na dożynki, festyny, pikniki. Czasem trzeba było pomóc w organizacji. Z sentymentem wspominam ówczesny catering. W remizie strażackiej zbierali się sąsiedzi i wspólnie gotowali zupę. Moja mama przyrządzała jakieś specjały, a my jej w tym pomagaliśmy. Moim marzeniem i celem było skończyć prawo, zrobić aplikację i zostać radcą prawnym.
M.G.: Ambitne plany spaliły na panewce?
M.A.O.: Studiując na Wydziale Prawa UW, poznałem marszałka Adama Struzika i tak naprawdę to on wciągnął mnie do samorządu. Zostałem jego asystentem. W 2010 r. zaproponowano mi start w wyborach samorządowych. Bałem się tego wyzwania. I tu z pomocą przyszli mój tata i dr Jerzy Krupa. To oni przekonali mnie i zmobilizowali, żebym podjął rzuconą mi rękawicę. Gdybym wówczas nie zdobył mandatu, a startowałem z 10. miejsca na liście, to moja droga zawodowa potoczyłaby się inaczej.
M.G.: Bał się Pan porażki?
M.A.O.: Oczywiście. Młody, mało znany chłopak, startuje w najtrudniejszych wyborach.
M.G.: Jak to?
M.A.O.: Radny województwa ma taki sam okręg wyborczy jak poseł na Sejm. Tylko że z Mazowsza wybieranych jest 61 posłów, a radnych – 51. Swoją gminę, kandydata na wójta/burmistrza każdy zna, powiat też większość kojarzy, ale województwo? Wojewoda i marszałek to dla wielu osób wciąż synonim. Wyjaśnienie różnicy i zasad samorządu województwa, sejmiku wymagało ogromnego samozaparcia.
M.G.: Jaką wybrał Pan taktykę?
M.A.O.: Zdecydowałem, że najlepsza będzie kampania door2door. Odwiedzałem okoliczne rynki, stragany, sklepy, ulice i tam rozmawiałem z konkretnymi osobami. Dzięki temu mogłem ich wysłuchać, zaprezentować swoją wizję lub pomysł rozwiązania problemu. Na spotkaniu wyborczym przedstawia się program, słucha ogółu, a wychodząc, ściska dłonie. Wyborca nie ma okazji podzielić się swoim spostrzeżeniem, problemem, który mu doskwiera.
M.G.: Strategia okazała się skuteczna – z asystenta wskoczył Pan do prezydium sejmiku.
M.A.O.: To, jakie mam stanowisko, nie jest ważne. Wyborców to nie obchodzi. Oni oceniają, jak skutecznym jestem radnym. Skutecznym, czyli wiarygodnym. Mnie tak naprawdę cieszy jedno. Z wyborów na wybory mam większą liczbę głosów. Na początku 6 tys., później 11 tys., a ostatnio 13 tys. To pokazuje, że mieszkańcom podoba się moja działalność, akceptują ją. Dla mnie to ogromna satysfakcja.
M.G.: Musiały być konkretne projekty, skoro elektorat rośnie.
M.A.O.: Stale remontujemy drogi. Dziewięć lat temu w powiecie sochaczewskim nie było żadnego wozu strażackiego. Dzięki środkom z budżetu województwa i WFOŚiGW jest ich teraz 12. Udało się też zrewitalizować centrum Sochaczewa. Trwa budowa amfiteatru, miejsca, które było mocno zapomniane. To projekt wieloetapowy, połączony z odbudową zamku książąt mazowieckich i zagospodarowaniem terenów nad Bzurą. One już są. Został tylko amfiteatr i mam nadzieję, że za 2 lata tu będziemy obchodzić Dni Sochaczewa.
M.G.: Jak wygląda dzień z życia radnego?
M.A.O.: Najwięcej pracy mam w weekendy. W sobotę np. o 7.00 rano wyjechałem z domu. O 8.00 uczestniczyłem we mszy św. w Iłowie. O 9.00 otwierałem turniej, o 11.00 byłem na 100-leciu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, o 13.00 na Dniach Ostrołęki, czyli Wojewódzkim Święcie Ludowym, a o 17.00 wraz z europosłem Jarosławem Kalinowskim otwieraliśmy stadion w Sierpcu. Do domu dotarłem o 23.30. Cały czas blisko ludzi, więc mogę się dowiedzieć, jakie są ich potrzeby.
M.G.: No właśnie, czego oczekują mieszkańcy?
M.A.O.: Infrastruktura drogowa i transport kolejowy. To największa ich bolączka. Skarżą się, że drogi powiatowe są w tragicznym stanie. Mieszkańcy chcą mieć zapewniony szybki i komfortowy dojazd do stolicy. Staram się pomagać w zdobywaniu pieniędzy na te zadania. Chciałbym, aby podróż pociągiem z Płocka do Warszawy trwała około godziny, a z Żyrardowa i Sochaczewa do 30–40 minut.
M.G.: Pan też dużo podróżuje?
M.A.O.: W ciągu roku robię około 50 tys. km. Jeśli ktoś chce być aktywnym, zaangażowanym w sprawy społeczne radnym, to nie ma wyjścia – trzeba jeździć, być z ludźmi. Można mówić, że tego się nie da zrobić, to jest niemożliwe, poklepać po ramieniu i być takim radnym-bezradnym. Ja tak nie potrafię. Dietę, którą otrzymuję, przeznaczam na paliwo, środki transportu i różnego rodzaju upominki, datki. Czasem to akcje charytatywne, medale pamiątkowe albo gwoździe do sztandaru.
M.G.: A gdzie Pan przyjmuje interesantów?
M.A.O.: Na szczęście żyjemy w czasach mobilnej komunikacji, internetu. Jestem dostępny online – na Facebooku, poprzez e-mail, telefon. Korzystam też z przychylności burmistrza Sochaczewa i jeśli potrzebuję spotkać się osobiście z mieszkańcem, to mogę skorzystać z sali posiedzeń rady. Najwięcej jednak spotkań face2face jest w terenie.
M.G.: A gdzie czas na życie prywatne?
M.A.O.: Tak, jak widać… to sfera mocno okrojona. Staram się co jakiś czas mieć wolny weekend. Raz w roku udaje mi się wygospodarować tydzień urlopu, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na dłuższym wypoczynku.
M.G.: Ma Pan dobrą kondycję.
M.A.O.: O to dba mój brat (śmiech). Wspólnie prowadzimy gospodarstwo rolne, uprawiamy porzeczki i aronię. To dobry trening i terapia odstresowująca. O ile cena owoców jest opłacalna. Radny województwa musi łączyć funkcję społeczną z pracą zawodową. Członkowie zarządu, marszałek pracują na etacie. Nas nie zatrudnia sejmik. Żeby mieć świadczenia zdrowotne, emerytalne, musimy być zatrudnieni w innym miejscu.
M.G.: Może trzeba to zmienić?
M.A.O.: Myślę, że rozwiązania wprowadzone na początku istnienia samorządnych województw wymagają zmiany. Ustawa o zatrudnieniu powinna uwzględniać mandat radnego. Być może rozwiązaniem byłoby zatrudnienie na pół etatu w sejmiku, przy jednoczesnej redukcji do połowy dotychczasowego etatu?
Liczba wyświetleń: 356
powrót