Mazowsze serce Polski nr 3/19
Z kurpiowskiej ulepiony gliny
2019.03.18 07:10 , aktualizacja: 2019.03.19 14:25
Autor: Rozmawiała Małgorzata Wielechowska, Wprowadzenie: Małgorzata Wielechowska
- Adam Murach to jeden z...
- Garncarz wykorzystał już...
- Artysta tworzy na wykonanym...
- Najbardziej cieszy efekt...
Adam Murach – Kurp z krwi i kości nie może żyć bez „brudnej roboty”. Glina już na zawsze „zlepiła” go ze sztuką ludową.
Małgorzata Wielechowska: Pośród mieszkańców Kurpiowszczyzny nie- łatwo dziś znaleźć garncarza.
Adam Murach: Garncarz-Kurp to jak najbardziej typowe zestawienie, ale w latach wcześniejszych. Dawniej garncarstwo na Kurpiach było sposobem na życie i utrzymanie rodziny. Garncarz wyrabiał przedmioty codziennego użytku, które wówczas świetnie się sprzedawały. W domu był więc i zarobek, i gliniane naczynia. A zawód był dziedziczony, więc sztuka się rozwijała. Dziś ta dziedzina rękodzielnictwa na Kurpiach prawie zanikła. Tym bardziej zależy mi, by tę dawną sztukę ludową ocalić od całkowitego zapomnienia.
M.W.: A Pan miał w rodzinie garncarzy?
A.M.: Nie mam tradycji garncarskich, choć przyznam, że mój dziadek miał duszę artysty, wyrabiał drewniane łyżki i wyplatał koszyki.
M.W.: To dlaczego zainteresował się Pan akurat gliną?
A.M.: Zadecydował przypadek. Przyznam, że stało się to dość późno, bo dopiero w dorosłym życiu. To było na jarmarku. Moją uwagę zwróciło stoisko z glinianymi naczyniami. Zastanawiałem się, jak takie przedmioty powstają – jakie są metody wytwarzania, co jest potrzebne do tworzenia, co wpływa na trwałość… A że lubię wyzwania, postanowiłem spróbować coś ulepić. Szybko połknąłem bakcyla.
M.W.: Poszedł Pan na kurs?
A.M.: Nie, jestem samoukiem. Glina to wdzięczny materiał, bo w razie niepowodzenia wystarczy ją zagnieść i już można tworzyć od nowa! To bardzo wciągające zajęcie, które daje dużo radości – szczególnie jeśli uda się wyczarować coś niezwykłego.
M.W.: Dużo się zmieniło od Pana pierwszych prób z gliną?
A.M.: Pierwsze moje prace były robione ręcznie – tak po prostu dla zabawy, nie były też poddane wypalaniu. Lepiłem wówczas dość proste przedmioty, takie jak miski, łyżki, ptaszki, dzwonki. Gdy zajęcie to zafascynowało mnie na dobre, pomyślałem, że może warto, by w tym kierunku się rozwinąć i byłoby to świetną atrakcją dla gości naszego gospodarstwa agroturystycznego, które już wtedy wspólnie z żoną prowadziliśmy. Dziś warsztaty dla grup szkolnych oraz turystów indywidualnych prowadzę także w terenie – w szkołach, przedszkolach i podczas imprez plenerowych. To doskonały sposób, by zainteresować sztuką ludową zwłaszcza młode pokolenia.
M.W.: A jak wygląda Pana warsztat garncarski?
A.M.: Metodą prób i błędów z drewna oraz prostych materiałów sam zrobiłem pierwsze koło garncarskie napędzane silniczkiem elektrycznym. Już mogłem toczyć na kole, ale nie miałem gdzie wypalać swoich pierwszych prac, więc znów samodzielnie zrobiłem swój pierwszy piec z beczki wyłożonej cegłą szamotową. Ponieważ jestem samoukiem, zajęło mi trochę czasu, zanim nabrałem wprawy w toczeniu na kole, jak również w wypalaniu gotowych wyrobów. Ale się nie poddawałem i cieszyłem, że moje prace, którymi początkowo obdarowywałem bliskich i gości odwiedzających nasze gospodarstwo, zdobywają uznanie.
M.W.: Które szczególnie?
A.M.: Najbardziej podobają się dwojaki, flakony, dzbany z uchem, misy… Choć to rzecz gustu, bo inne formy również znajdują uznanie wśród nabywców.
M.W.: W domu posługuje się Pan glinianą zastawą?
A.M.: Mój dom, zwłaszcza kuchnia, pełen jest glinianych wyrobów. To chyba dodatkowy praktyczny wymiar mojego zajęcia. Choć wykonuję bardzo różnorodne prace – od form użytkowych, takich jak: kubki, dzbany, miski do smalcu, do typowo ozdobnych, jak: koguciki, dzwoneczki, flakony, świeczniki, dwojaki i wiele innych. Wypalam je w piecu (kolejnym, który zrobiłem) opalanym drewnem. Próbuję również szkliwienia szkliwami niskotopliwymi do 1000oC. Cieszą mnie wszystkie wyroby, bo w wykonanie każdego wkładam dużo serca.
M.W.: Co sprawia Panu najwięcej radości?
A.M.: Lubię każdy etap swojej pracy, ale chyba największą frajdę sprawia mi wyjmowanie z pieca gotowych wyrobów. Wówczas widać efekt końcowy mojej pracy (jeśli oczywiście nie obyło się bez przykrych niespodzianek podczas wypalania).
M.W.: Co jest kluczowe w pracy z gliną?
A.M.: Wszystko jest bardzo ważne – i własny kąt, i odpowiednie narzędzia, ale najbardziej potrzebne są spokój, skupienie i dobry materiał.
M.W.: A skąd bierze Pan glinę? Łatwo ją pozyskać?
A.M.: Glinę mam z kopalni przy istniejących jeszcze cegielniach na Mazurach i przerabiam za pomocą walca do przerobu gliny.
M.W.: Często odpala Pan swój piec? Da się jakoś przeliczyć Pana artystyczny dorobek?
A.M.: Trudno by było wszystkie prace zliczyć. Zdecydowanie łatwiej to określić, przeliczając tony gliny, które przeszły przez moje ręce. Na pewno na dzbany, świeczniki czy talerze przerobiłem już dobrych kilka ton. Trafiły one do różnych muzeów oraz prywatnych zbiorów nie tylko w kraju, ale i za granicą. Na sztuki z pewnością nie da się tego przeliczyć.
Liczba wyświetleń: 649
powrót