Mazowsze serce Polski nr 3/18

Bo liczy się dobra zabawa

2018.03.14 06:30 , aktualizacja: 2018.03.14 11:08

Autor: Wysłuchał i spisał Marcin Rzońca, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz

Jedni jadą na zawody walczyć. Drudzy zawody zaliczyć. Trzeci dobrze się bawić.  Szczególnie wyraźnie widać to przy okazji zimowych igrzysk olimpijskich, które świeżo za nami…

 

– Oglądałeś pan igrzyska zimowe? – został zapytany pan Jerzy, choć w momencie tej rozmowy igrzyska jeszcze nie dobiegły końca, ale sportowe emocje skłoniły sąsiadów do pierwszych podsumowań. – Skakało panu ciśnienie przy naszych skoczkach narciarskich czy łyżwiarzach szybkich?

 

– Uderzyłeś pan, panie Zdziśku, w struny medalowych nadziei – ciężko westchnął pan Jerzy na wspomnienie straconych szans, choć oczywiście oba fantastyczne medale skoczków – złoto indywidualnie i brąz drużynowo – dostarczyły powodów do ogólnonarodowej radości. – Kamil Stoch to gość, ale mam wrażenie, że część naszych sportowców to pojechała sobie na wycieczkę krajoznawczą. No bo jak skomentować bobsleistę, który zaraz po zawodach mruczy niezadowolony „coś po prostu nie jechał ten bob”? Albo saneczkarza, który mówi „zgubiłem gdzieś maskę i dopiero na starcie zauważyłem, że jej nie mam”? Bohater? Czy nieodpowiedzialny, najłagodniej ujmując, gapa?

 

– Racja panie Jurku, jak się słucha niektórych naszych, to bliżej do kabaretu niż do igrzysk. Ale pamięta pan, że sport jednak jest piękny w swej nieobliczalności? Że czasem, wysyłając zawodników z trzeciej dziesiątki list rankingowych, przywoziliśmy medale? Jak historyczny skoczek Wojciech Fortuna w 1972 r.? – rozmarzył się pan Zdzisław.

 

– Pamiętam, pamiętam... Nie zapomniałem też, że zawodzili murowani faworyci, a z potencjalnych medali robiły się czwarte, piąte, dziesiąte miejsca. Taki jest sport, decydują nie tylko forma i wrodzony talent, ale też dyspozycja dnia i szczęście. Dlatego nie mam za złe miejsc w końcówce dziesiątki nawet faworytom – zastrzegł bardziej sceptyczny z sąsiadów. I zaczął wyliczać: – Mam za złe, że na wycieczkę na koszt podatników pojechał narciarz, który ostatecznie nawet nie raczył pojawić się na starcie. Że biathlonistce, która całkiem zawiodła, puszczają nerwy i klnie na kibiców w internecie. Panczenistki mówią, że nie trenowały razem – stąd słaby wynik – a panczenista wywraca się tuż po starcie. Wiem, że do wyników trzeba infrastruktury – w przypadku sportów zimowych chyba najkosztowniejszej – skoczni, torów, hal łyżwiarskich, a tych u nas jak na lekarstwo. Ale racja też, że normy olimpijskie nie są zbytnio wyśrubowane, bo igrzyska to unikalny czas spotkania wielu światów – egzotyki,  jak bobsleiści z Jamajki, ze Skandynawami od wiecznych śniegów. I jak to w sporcie, są zwycięzcy i przegrani. Tylko czemu nasi najczęściej są w tej drugiej grupie?

 

– A wiesz pan co? – pan Zdzisław  uśmiechnął się szeroko na wspom- nienie nielicznych medali w Pjongczangu. – Niektórzy zasłynęli z tego, że robili wyścigi na ruchomych schodach i wrzucali śmieszne filmiki na portale społecznościowe, a mi-mo to nie było nikomu za nich wstyd. Bo liczą się sport i dobra zabawa. A im więcej luzu, zabawy i radościz tego, co się robi,  to chyba łatwiej o medale – czyż nie?

 

 

Liczba wyświetleń: 54

powrót