Mazowsze serce Polski nr 2/18

Synu, weź firmę

2018.02.13 09:20 , aktualizacja: 2018.02.27 10:30

Autor: Paweł Burlewicz, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz

Model naturalnej wielkości motocykla wyścigowego w całości zrobiony z różnych kawałków drewna Uczniowie Szkoły Drzewnej z...

Właściciele wielu przedsiębiorstw na Mazowszu mają problem – nadeszła pora przekazania biznesu  w ręce następców. Tymczasem dzieci nie chcą, a fachowców nie można znaleźć.

 

Kłopoty ze znalezieniem zegarmistrza? Nie ma gdzie uszyć ubrania na miarę? Daleko do dobrego fryzjera? Przed takimi problemami stają coraz częściej mieszkańcy naszego regionu. Szczególnie w mniejszych miastach. Kiedy nastał w naszym kraju kapitalizm, okazało się, że Polacy są przedsiębiorczy i energiczni tak bardzo, że nowe firmy zaczęły się pojawiać jak grzyby po deszczu. Dziś wiele z nich okrzepło i zyskało markę. Niestety, w ostatnim czasie napotkały barierę – brak fachowców, która utrudnia ich rozwój i grozi zamknięciem. Ludzi z solidnym zawodowym przygotowaniem.

 

Wolą posadę w banku od igły

– Nie ulega wątpliwości, że zmniejsza się liczba rzemieślników – mówi Tadeusz Kierepka, wiceprezes Mazowieckiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości, a jednocześnie znany warszawski krawiec. – Dzieci się kształcą i szukają lepszej, łatwiejszej pracy. Nie zmusi się ich przecież do przejęcia firmy. Sam poprowadzę swój zakład jeszcze tylko przez parę lat i pewnie zamknę. Mój syn chodził do technikum odzieżowego. Zaczął pracę w zawodzie i pokazał, że ma talent. Ale skończył też dwa kierunki studiów. Nie wierzę, by można było go dziś odciągnąć od pracy w banku – tłumaczy fachowiec, który ma swój punkt w centrum stolicy przy ul. Marszałkowskiej, a wiele zamówień dostaje od dyplomatów.

 

Co sprawia, że dzieci tak niechętnie idą w ślady rodziców? – Krawiectwo to ciężka robota. W dodatku dziś już mało kto zamawia ubrania na miarę. Przyszłość jest niepewna. Widać to po mniejszych miastach Mazowsza. Nawet w tych powiatowych trudno obstalować ubranie na konkretnego klienta. Najczęściej zostały już tylko osoby dokonujące przeróbek krawieckich. Może łatwiej mają ci przedsiębiorcy, którzy coś produkują, bo w usługach nie sposób znaleźć następcy – martwi się krawiec, który często ma większy popyt na swoje garnitury... w Londynie niż Warszawie.

 

Odpychają ich warunki

Niestety, kłopot z sukcesją dotyka wszystkich. Również producentów. – Sam jestem przedsiębiorcą, który dopisuje się do grona tych bez następcy. Problem jest nie tylko poważny, ale dotyczy wielu sfer życia społecznego i gospodarczego – przekonuje dr Dariusz Maciej Grabowski, przez lata związany z Wydziałem Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. – Brak następców, kandydatów do prowadzenia firm rodzinnych, jest sygnałem, że obecny model gospodarczy, warunki, w których pracują przedsiębiorcy, perspektywy, które są przed nimi, nie przyciągają, a wprost przeciwnie – odpychają młode pokolenie od zawodu rodziców – tłumaczy były doradca premiera Jana Olszewskiego.

 

Pokazuje też inny ważny problem – emigrację fachowców. Dobrze wykształceni młodzi ludzie wyjeżdżają z naszego kraju, nawet jeśli tu mieliby zapewniony łatwiejszy start! – Fakt, że wiele dzieci obecnych przedsiębiorców gotowych jest zacząć od zera gdzieś w świecie, jest najsurowszą recenzją systemu ekonomicznego i stosunków międzyludzkich, jakie stworzone zostały w Polsce – przekonuje dr Grabowski.

 

Co druga firma nie przetrwa

Z badań rynku wynika, że tylko 50 proc. przedsiębiorstw rodzinnych poradzi sobie z problemami związanymi z sukcesją i zaledwie 15 proc. zdoła przekazać firmy dalej, trzeciemu pokoleniu[1]. Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa (MMSP) zaczęły powstawać w Polsce masowo po zmianie systemu politycznego, głównie w latach 90. XX w. Według badań Łukasza Sułkowskiego zdecydowana większość (85 proc.) firm kierowana jest nadal przez swoich założycieli, a 72  proc. z nich zamierza przekazać biznes swoim dzieciom[2]. Biorąc pod uwagę upływ czasu, nastał moment, gdy liczba właścicieli zmuszonych do wyboru sukcesora będzie szybko rosła. Mają z tym jednak problem. Dzieci często wybierają inną ścieżkę kariery. Dotyczy to zwłaszcza małych przedsiębiorstw, szczególnie tych wymagających praktycznych umiejętności. Najgorsza jest sytuacja rzemieślników.

 

Niestety, w ich przypadku brakuje nie tylko sukcesorów z rodziny. Brakuje im uczniów, spośród których można by było znaleźć następcę. – Problem narasta znacznie dłużej niż się wydaje. Gdy zaczynałem w latach 60. XX w., miałem za sobą solidne, trzyletnie praktyki. Jeszcze w czasach PRL zlikwidowano szkoły dla pracujących, liczba godzin zdobywania praktycznych umiejętności spadła do 12. To mało – wyjaśnia mechanizm zaniedbań wiceprezes Izby Rzemieślniczej. – Długo ratowały sytuację szkoły i staże przy wielkich zakładach przemysłowych. Odkąd ich zabrakło, nie sposób znaleźć ucznia, który nie zaczynałby praktycznie od zera. A to są koszty! Przychodzą do mnie chętni, najczęściej absolwenci liceum, bez żadnego przygotowania zawodowego. Nie stać mnie, by uczyli się za moje pieniądze. Nawet jeśli dostaną trochę wsparcia z urzędu pracy – mówi krawiec Kierepka.

 

Gospodarka może zwolnić

Kłopoty z przekazaniem warsztatu pracy mogą się odbić na sytuacji ekonomicznej całego kraju. Jak podaje Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości[3], firmy rodzinne stanowią znaczącą część polskiej gospodarki, szczególnie w sektorze MMSP, gdzie ich udział wynosi 36 proc. Przeważająca większość firm rodzinnych ma za sobą 10–15-letni okres działania. Jednak mimo tak krótkiej tradycji funkcjonowania na rynku, wytwarzają one około 10,4 proc. ogółu polskiego PKB (ponad 121 miliardów złotych) i dają zatrudnienie co piątemu pracownikowi sektora MMSP.

 

– Rodzi się jeszcze jeden problem, który da znać o sobie już niedługo. Właściciele firm bez następców z powodu braku motywacji do rozwijania interesu, przestaną inwestować – ostrzega dr Grabowski. – Zaczną korzystać z zarobionych i zaoszczędzonych pieniędzy, wyjeżdżając w świat, odpoczywając, po prostu będą korzystać z życia, czego odmawiali sobie przez lata. Z punktu widzenia gospodarki oznaczać to będzie niższą skłonność do inwestowania, wywóz pieniędzy za granicę, a w skali całej gospodarki niższą jej dynamikę – zapowiada ekonomista i przedsiębiorca.

 

Sprawdź przyszłość w barometrze

Jakich profesji najbardziej brakuje? Pracodawcy szukają ludzi mających fach w ręku. – W tej chwili wychodzą skutki wieloletnich zaniedbań w szkolnictwie zawodowym. Mamy dużo ofert pracy od firm, które nie znajdują odpowiednich ludzI – tłumaczy Zbigniew Stanik, kierownik Wydziału Mazowieckiego Obserwatorium Rynku Pracy, które przygotowuje analizy dla Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie.

 

– Pracodawcy szukają specjalistów, fachowców w konkretnych branżach, i to wcale nie z wyższym wykształceniem. Kiedyś poszukiwano po prostu informatyka, dziś musi to być konkretnie: sieciowiec, programista albo administrator. Tworzymy coroczny Barometr Zawodów i tam można znaleźć dokładną listę – tłumaczy Stanik. Otwieramy i czytamy: betoniarz, cieśla, elektrotechnik, fryzjer, kucharz, pielęgniarka, położna, kierowca ciężarówki... A nad nimi jeszcze na pierwszych miejscach – ekonomista i przedstawiciel do spraw sprzedaży.

 

Kształcenie fachowca kosztuje

– Pracodawcy czekają na naszych absolwentów: techników ekonomistów, handlowców, logistyków czy hotelarzy – potwierdza Ireneusz Szychowski, praktyk, wieloletni dyrektor Zespołu Szkół Ekonomiczno-Kupieckich im. Ludwika Krzywickiego w Płocku. – Dziś każdy chciałby studiować, ale nie oszukujmy się – wiele kierunków nie daje wykształcenia zapewniającego jakikolwiek start na rynku pracy. Lepiej mieć fach w ręku niż dyplom na ścianie.

 

Jego placówka jest najstarszym tego typu miejscem na Mazowszu. Powstała w 1868 r. jako Szkoła Niedzielno-Handlowa kształcąca subiektów, bo w inne dni jej uczniowie pracowali. Wraz z nastaniem wolnej Polski poszerzała działalność. Czasy jednak się zmieniają i kryzys dotknął nawet tak zasłużone szkoły, w dodatku kształcące najbardziej potrzebne specjalności.

 

– Trochę to wina niżu demograficznego, bo jeszcze w 2001 r. uczyło się u nas 1450 osób, a teraz mamy tylko 580 uczniów – wylicza dyrektor Szychowski, spod ręki którego wyszło już ponad 6 tys. absolwentów płockiego ekonomika. Czego brakuje, by sytuacja się poprawiła? – Napoleon Bonaparte powiedział, że do prowadzenia wojny potrzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Niestety, edukacja zawodowa jest droższa. Potrzeba pracowni i środków na odbycie praktyk. Należy mądrze inwestować. Tablica multimedialna to nadal tylko tablica szkolna. Nam potrzeba aktualnych programów księgowych czy magazynowych, takich, jakie potem nasz absolwent znajdzie u przyszłego pracodawcy. Dostosowania profilu nauki do potrzeb rynku – tłumaczy Ireneusz Szychowski.

 

Inwestujmy w nauczycieli

Dyrektor szkoły w Płocku przekonuje też, że należy nauczycielom zapewnić możliwość dokształcania i poznania nowoczesnych technologii. Tak, by potem mogli odpowiednio ukształtować plan pracy dla uczniów. Zgadza się z nim specjalista z Mazowieckiego Obserwatorium Rynku Pracy.

 

– Dostęp do technologii powinni mieć i nauczyciele, i uczniowie. Tego się nie zrobi bez kontaktów z firmami. Klaster metalowy w Radomiu zorganizował wspólne warsztaty ze szkołami, bo wszystkie zakłady potrzebują tam obsługi do obrabiarek numerycznych. Problemem jest, kto ma za to płacić. Pracodawca musi zapewnić środki bhp, opiekuna, odzież, sprzęt i materiały. Na razie nie ma mechanizmu zapewniającego firmom możliwość przejęcia dawnych zadań szkół przyzakładowych – ocenia dyrektor Stanik.

 

Kształcenie zawodowe potrzebuje reformy. Bardzo istotny problem  wskazuje dyrektor Szychowski. – Szkolnictwo zawodowe trwa za długo. Dziś nikt nie chce siedzieć tyle w ławce. Liceum jest trzyletnie, a technikum trwa o rok dłużej. W planach ma być pięcioletnie. Nie będzie chętnych – ostrzega doświadczony pedagog.

 

Jak to rozwiązać? Działając w przeciwną stronę – skracając edukację zawodową poprzez ograniczenie części ogólnokształcącej. Dyrektor Szychowski proponuje trzyletnią szkołę, z tzw. maturą zawodową. Uprawniałaby ona do studiów tylko na jednym kierunku – związanym z profesją. Takie rozwiązanie stosują choćby Szwajcarzy. Dawne zawodówki można by wręcz zmienić w kursy zawodowe – dające podstawowe uprawnienia już po roku. Z możliwością ich poszerzania w następnych. Tak będzie łatwiej je zaliczać i dostosować liczbę absolwentów do potrzeb rynku.

 

Samorząd doceni szkołę

Widać, że kluczowe jest kształcenie zawodowe. Nie może się ono odbyć bez mistrzów. Ludzi mających bezcenne doświadczenie i potrafiących zainspirować swoich następców. Takich, którzy zachowają cenne rzemiosło albo będą w stanie przejąć firmy. Są zawody, które trzeba ratować. Takie działania podejmuje również Samorząd Województwa Mazowieckiego. Przejął choćby ostatnio od powiatu kozienickiego Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych w Garbatce-Letnisku, kształcący stolarzy, cieśli, dekarzy, plecionkarzy i technologów drewna. – Placówka jest unikalna w skali kraju. Szkoli w kierunkach, może dziś mało popularnych, ale istotnych dla gospodarki naszego regionu. Stąd nasza decyzja – stwierdził marszałek Adam Struzik.

 

Szkolnictwo zawodowe wymaga solidnych inwestycji i przemyślanej zmiany. Młodzi ludzie muszą dostać swoją szansę, by pokazać, że Polak potrafi. Rodzimy biznes potrzebuje ochrony, by syn przejmował firmę po ojcu. – Kiedy idę ulicami Płocka, co chwilę spotykam absolwentów mojej szkoły. Śmiałem się, że zrobię sobie tabliczkę „Dzień dobry!”. Ale mówiąc poważnie, ich obecność mnie cieszy. W odróżnieniu od wielu niedokształconych magistrów, oni zostają, nie emigrują tak często za chlebem. Służą swoją pracą lokalnej społeczności. Tworzą ją – mówi z dumą dyrektor Szychowski.

 

 

LICZBY

95 proc. mikroprzedsiębiorstw w Polsce zarządzanych jest przez swojego właściciela, w małych dotyczy to aż 92 proc. biznesów

92. proc. firm działających nad Wisłą choć raz przeszło skutecznie przez proces transferu władzy w ręce następnego pokolenia

15 proc. firm rodzinnych w naszym kraju to przedsiębiorstwa o większościowym udziale rodziny w firmie. Przeciętnie ma około 87 proc. udziałów

14 lat wynosi średnia długość istnienia firmy rodzinnej w Polsce

49 proc. rodzimych firm istniejących ponad 20 lat zakłada jako główny scenariusz rozwoju, sukcesję firmy na rzecz młodszego członka rodziny. Odsetek ten jest wyraźnie mniejszy w przedsiębiorstwach niemających tak długiej tradycji

 

--------

Opinia

RAFAŁ RAJKOWSKI

Członek Zarządu Województwa Mazowieckiego

 

Szkoła Drzewna w Garbatce-Letnisku ma zdecydowanie wymiar ponadlokalny. Placówka potrzebowała wsparcia finansowego, a Samorząd Województwa Mazowieckiego tę pomoc gwarantuje. Mamy już plan rozbudowy szkoły, zabezpieczyliśmy również w budżecie pieniądze na jej renowację. Warto dodać, że bardzo dbamy o realizację pasji i zainteresowań osób uczących się. Nagradzamy najlepszych uczniów szkół zawodowych przyznając im stypendia za osiągnięcia w różnych dziedzinach szkolnych, troszcząc się tym sposobem o rozwój społeczności lokalnej.

 

 


[1] Łukasz Sułkowski, Andrzej Marjański „Firmy rodzinne, jak osiągnąć sukces w sztafecie pokoleń”, Wydawnictwo Poltext, Warszawa, 2009, str. 38.

 

[2] Tamże, str. 51.

 

[3] Powołuje się przy tym na Raport Badania Firm Rodzinnych przeprowadzony przez Pentor Research International.

 

Liczba wyświetleń: 219

powrót