Mazowsze serce Polski nr 2/18
Maciejowe krzesła
2018.02.13 06:10 , aktualizacja: 2018.02.13 14:26
Autor: rozm. Małgorzata Wielechowska, Wprowadzenie: Małgorzata Wielechowska
- Krzesła to jedna ze...
- Artysta stawia m.in. na...
- Szafka może być w kształcie...
- Piotr Maciejuk to dusza...
W jednym kawałku drewna tkwi niezliczona liczba form i rozwiązań. Dowodem są rzeźby Piotra Maciejuka z gminy Tłuszcz. Jak mówi – nie szuka idealnych prostych i nie barwi drewna. Tak powstają meble unikatowe – ponadczasowe i niepowtarzalne.
Małgorzata Wielechowska: Natura, użyteczność i oryginalność – te określenia jako pierwsze przychodzą do głowy, gdy patrzymy na Pana dzieła. Dodałby Pan coś do tej listy?
Piotr Maciejuk: Nasuwa mi się jeszcze jedno skojarzenie, mianowicie – kompozycja. Na przykład wykonałem ostatnio paterę do ciast czy owoców, używając celowo trzech gatunków drzew: gruszy, akacji i orzecha włoskiego. Jak to smakuje? W niektórych przedmiotach chodzi bardziej o demonstrację różnorodności kolorystycznej poszczególnych gatunków drzew, stąd kompozycja.
M. W. Czuć, że wkłada Pan serce w to zajęcie…
P. M. Rękodzieło artystyczne jest moją pasją i profesją jednocześnie. Każdy, kto podchodzi do swojego zawodu poważnie, powinien wkładać emocje w to, co robi. Ze sztuką jest o tyle łatwiej (ale i trudniej zarazem), że emocje, serce, uczucia, jakie się wnosi do realizacji projektu, są niejako podstawowym paliwem. Dobrze, jeśli praca finalnie spełnia oczekiwania autora, gorzej, jeśli stworzy się coś, czego nie jest się pewnym albo nie spotka się zrozumienia. Dochodzi uczucie wstydu, niespełnienia i żalu, że się tym człowiek zaczął parać.
M. W. Z których prac jest Pan szczególnie zadowolony?
P. M. Mówi się, że najciekawsze prace to te, które dopiero powstaną. Faktem jest jednak, że pięknie wspominam historię z pianinem, czyli obudowaniem wyremontowanej i nastrojonej calisii. Praca bardzo trudna, ale jednak tak samo wdzięczna. Podobnie było z wykonaniem wielkiej – 2,5-metrowej – ryby, służącej za szafkę. Najbardziej złożoną pracą był wystrój kaplicy Radia Niepokalanów, miejsca, gdzie Maksymilian Kolbe na chwilę przed wojną rozpoczął realizację wizji radia.
M. W. Stawia Pan na improwizację czy przystępuje do pracy z gotowym planem w głowie?
P. M. Najbardziej komfortowa jest sytuacja, kiedy trzymamy się planu jako pewnego tylko zarysu. Przyjmuje się jakąś koncepcję i w trakcie pozwala na poniesienie fantazji twórczej. Trzeba dodać, że należy przy tym ufać sobie, aby proces twórczy był spójny, aby nie był rodzajem strzelania „kulą w płot” i marnowania czasu i energii. Zawsze, kiedy dostaję od kogoś sztywny projekt do realizacji, w trakcie „cierpię”, że nie mogę go trochę zmienić. Np. osobnym przykładem są wykonywane przeze mnie deski do krojenia. W tej chwili jest ich około 370. Każda inna i – co wydaje się niesamowite – jest to niekończąca się historia. W tak małym kawałku drewna tkwi tyle form i rozwiązań! I zawsze w moim przypadku jest to w 100 proc. improwizacja. Biorę kawałek drewna i idea nasuwa się sama.
M. W. Sporo jest w Pana kolekcji dzieł, którymi możemy ozdobić dom. Aż chciałoby się zobaczyć, jak wygląda Pański! Pewnie wszystkie pomieszczenia są wypełnione drewnianymi dziełami?
P. M. Nasz dom można nazwać żywą galerią sztuki użytkowej i oczywiście jest otwarty dla ludzi – powiedzmy – o wyższych potrzebach estetycznych.
M. W. Rzeźbi Pan przy muzyce. Jaki jej rodzaj najbardziej sprzyja pracy twórczej?
P. M. Muzyka faktycznie jest dla mnie jak prąd dla żelazka. Dźwięki w ogóle. Lubię wiosną czy latem pracować na dworze przy ptasich trelach. W pracowni dobrze się czuję przy klasyce (Bach, Czajkowski, Chopin, Grieg, Vivaldi) oraz etno jazzie. Uwielbiam Dead Can Dance, klimaty skandynawskie, centralną Azję, Leszka Możdżera, Tomasza Stańkę, Michała Urbaniaka… Oj, jest tego jeszcze trochę. Świat byłby nudny bez muzyki.
M. W. A gdzie nauczył się Pan tego fachu?
P. M. Jestem w 100 proc. samoukiem. Kiedy 24 lata temu z wyboru wyprowadziłem się na wieś, obudziła się we mnie pasja kreacji mojej przestrzeni wokół. A może to także ziarno przodków. Mój dziadek na Podlasiu był stolarzem… Zaczęło się od naprawdę wielu pomyłek. Trwało to trochę. Na szczęście mam nieustępliwą naturę, która w efekcie bardzo mi pomogła. W tej chwili niewiele jest dni w ciągu roku, abym nie spędził choćby 2–3 godzin w pracowni. Mam nadzieję, że ta rzeka potrzeby wicia gniazda dla siebie i mojej rosyjskiej żony Julii nie wyschnie nigdy.
M. W. Skoro wspomniał Pan już o pochodzeniu żony… Poznał ją Pan na jednej ze swoich wypraw na Syberię.
P. M. Miłość do Syberii wzięła się z głodu obcowania z gigantyzmem przestrzeni i natury. Przepłynąłem tysiące kilometrów rzekami na Syberii i tyle samo przejechałem lądem. Poznałem fantastycznych ludzi, w tym przede wszystkim moją Julkę, która była członkiem jednej z wielu organizacji polonijnych zrzeszających potomków naszych zesłańców. Przeżyłem i mam nadzieję jeszcze przeżyć wiele doznań na tym oceanie dziewiczej przestrzeni. Po powrocie z podróży organizuję spotkania dotyczące wyjazdów. Staram się łamać stereotypy związane z Rosjanami, wykazując jak wielki wkład mieli nasi zesłańcy w rozwój nauki i kultury w tamtym rejonie świata, jak my sami jesteśmy postrzegani przez Rosjan i że faktycznie nie jesteśmy dla siebie wrogami, będąc kulturowo i mentalnie bratnimi narodami.
Piotr Maciejuk mieszka w Łysobykach, gdzie tworzy oryginalne prace, udostępnia je również w internecie (www.maciejowe.pl). Lubi tempo i dynamikę w życiu. Pewnie dlatego od blisko 30 lat gra na kongach. Ważnym elementem w jego życiu są podróże na Syberię, dzięki którym poznał żonę.
Przykładowe prace Piotra Maciejuka można zobaczyć na żywo w Galerii przy Fabryczce w Wołominie, gdzie na 18 lutego zaplanowano wernisaż wystawy jego mebli.
Liczba wyświetleń: 281
powrót