Mazowsze serce Polski nr 2/20

Teatr to tajemnica

2020.02.25 08:10 , aktualizacja: 2020.02.26 10:51

Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk

  • zdjęcie czarno-białe na scenie grupa aktorów w strojach góralskich 45 lat temu premierą...
  • mężczyzna w koszulce i rozpiętej dzinsowej koszuli przysiadł na rogu stołu ma opuszczone ręce Marek Mokrowiecki dyrektor...
  • mężczyzna trzyma koietę za ręrę i nad jej głową trzyma latarnię, są przerażeni u ich stóp leży mężczyzna oparty o skrzynię, w dali dziecko w kołysce "'Dwa teatry" J....
  • fronowa elewacja budynku z napisem Teatr Dramatyczny Rok 1975 siedziba teatru...
  • budynek w trakcie rozbiórki Rok 2006 - trwa przebudowa...
  • elewacja frontowa z iluminacją Rok 2008 - odnowiona...
  • aktorzy klęczą i osłaniają się przed mężczyzą, który trzyma nad nimi miecz "Jeremiasz" K. Wojtyły w...
  • czwórka aktorów siedzi na kocu - trwa piknik "Tajemniczy Ogród" w...
  • na scenie dwaj mężczyźni przy biurku jeden siedzi na krześle "Zemsta" A. Fredry w...

Od premiery „Cudu mniemanego, czyli Krakowiaków i Górali”  Wojciecha Bogusławskiego w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku minęło 45 lat. Od tego czasu wystawiono wiele spektakli. O ciekawostkach z życia placówki opowiada jej dyrektor Marek Mokrowiecki.

 

Monika Gontarczyk: Można powiedzieć, że teatr to Pana całe życie zawodowe, a występuje Pan w potrójnej roli – aktora, dyrektora oraz reżysera.

Marek Mokrowiecki: To prawda. Po technikum kolejowym zdecydowałem się na aktorstwo. Skończyłem PWST w Warszawie. Grałem 8 lat, ale w latach 70. poszedłem na reżyserię na Akademię Múzických Umění w Pradze. Teraz jestem bardziej reżyserem niż aktorem.

 

M.G.: Z płockim teatrem jest Pan związany od 1990 r. Jak wyglądała wówczas placówka?

M.M.: Zastałem budynek z lat 70. XX w., który powstał z przeznaczeniem na dom kultury, np. scena nie miała komina, czyli miejsca do podwieszania dekoracji. Moi poprzednicy, a zwłaszcza Jan Skotnicki, przerobili go do potrzeb teatru. Pamiętam, że przed teatrem działał targ. Foyer wynajmowaliśmy czasami na targi kwiatów, odzieży itp. W ten sposób ratowane były finanse. Ale zastałem świetną załogę, ludzi, którym chciało się robić, otwartych, pomysłowych. Ponieważ część zespołu aktorskiego odeszła, repertuar siłą rzeczy się rozsypał. We wrześniu 90. roku przygotowaliśmy dwie premiery i poszło. Na „Boga” Woody Allena do kasy ustawały się kolejki…

 

M.G.: Kto sprawował nad Wami pieczę?

M.M.: To był czas, gdy podlegaliśmy wojewodzie. W połowie lat 90., w ramach pilotażu, trafiliśmy pod zwierzchnictwo prezydenta miasta. Chciano nam dokooptować Płocką Orkiestrę Kameralną. Sprzeciwiłem się, bo jak pogodzić próby, koncerty, przedstawienia? Gdzie przechowywać instrumenty, rekwizyty, dekoracje? Od 1999 r. jesteśmy pod skrzydłami marszałka województwa. I odetchnęliśmy.

 

M.G.: To naprawdę była taka ulga?

M.M.: Serio, serio. Teatr to mała fabryka. Rocznie wypuszczamy od 6 do 9 premier. Budynek wymagał generalnego remontu. Potrzebne były finanse. I to spore. Pokazałem marszałkowi teatr „od podszewki”. Piwnice, zaplecze, łatany „sposobem gospodarczym” cieknący dach, rozszczelnione rury wodociągowe. Obiecał pomoc. Na szczęście w budżecie województwa znalazły się pieniądze i zapadła decyzja o modernizacji. W zasadzie zostały tylko ściany nośne, reszta powstała od nowa. To były lata 2006–2008. Często doglądałem budowy, ale nie tylko ja...

 

M.G.: Dodatkowy nadzór?

M.M.: Lepiej! Gdy burzono ściany, kierownik budowy zaniepokojony powiedział mi, że dość często, przed 6.00 podjeżdża na budowę czarny samochód. Objeżdża teatr, zatrzymuje się, ale nikt nie wysiada… i zaraz odjeżdża. Zachodził w głowę, czy to nadzór budowlany, policja, a może CBŚ? Następnego dnia zasadziłem się w gruzach i czekam, ale nikt nie przyjechał. Kolejnego dnia też nie. Aż w końcu się doczekałem. Wyskoczyłem na drogę. Samochód się zatrzymuje, szyba się uchyla, a w aucie… marszałek Struzik. – Panie Marszałku, co Pan tu robi? – wyjąkałem. – Sprawdzam postęp robót – odpowiedział.

 

M.G.: Na czas przebudowy teatr zawiesił działalność?

M.M.: Było takie zagrożenie, ale dzięki uprzejmości kolegów dyrektorów instytucji kultury: Harcerskiego Zespołu Dzieci Płocka, Szkoły Muzycznej, Spółdzielczego Domu Kultury, odbywaliśmy w ich siedzibach próby i graliśmy – w tym czasie zrealizowaliśmy 9 premier.

 

M.G.: Nowa siedziba to wymarzony obiekt?

M.M.: Jest nowoczesny i bardzo dobrze wyposażony. Dzięki inwestycji powstał m.in. tak potrzebny komin, powiększyliśmy scenę, wnętrze zmieniliśmy na amfiteatralne, jest klimatyzowane. Aktorzy mają do dyspozycji przestronne garderoby. Zbudowaliśmy od podstaw Scenę Kameralną. Dobudowaliśmy skrzydło. Powstała też mała scena „Piekiełko”. Wprawdzie ona była już wcześniej, ale – maciupeńka. I ciężko było do niej trafić. W ubiegłym roku zmodernizowaliśmy osprzęt elektryczno-akustyczny. To absolutnie górna półka. Niewiele teatrów może się takim pochwalić. Stary budynek miał pełno zakamarków i w nim straszyło.

 

M.G.: Jak to? Znów Pan żartuje?

M.M.: Wiele lat temu teatr był na wyjeździe w Szczecinie. Doszło do wypadku samochodowego, w którym zginęła garderobiana. Później wiele razy mówiono, że „Pani Władka straszy”. Nie wierzyłem, aż sam tego doświadczyłem. Często po spektaklach zostaję w teatrze do późna. Gdy przechodziłem ciemnym korytarzem, wielokrotnie włosy stawały mi dęba – towarzyszyło mi dziwne uczucie, jakby ktoś był obok. Podobnie było, gdy graliśmy „Czapę” Krasińskiego. Akcja dzieje się w więzieniu, jest krata, w pewnym momencie gaśnie światło, totalny blackout, i pojawia się aktor. W trakcie próby generalnej dochodzimy do tego momentu – gaśnie światło i naraz słychać przeraźliwy wrzask „ktoś tu jest, ktoś tu stał”. Szybko włączono światło, ale żywej duszy nie było.

 

M.G.: Chce Pan powiedzieć, że teatr bez duchów nie istnieje?

M.M.: Co to byłby za teatr [śmieje się]. Ja w to wierzę i czasami się boję, słowo honoru.

 

M.G.: W czym tkwi siła teatru?

M.M.: Teatr niesie w sobie tajemnicę. Gasną światła i znajdujemy się w innej rzeczywistości. Siłą teatru jest to, że historie, które oglądamy, przedstawiają nam życie ludzi, niby takich samych jak my, a jednak innych. Pięknie to napisał Szaniawski w „Dwóch teatrach”: „…wszystko mnie tam pociąga. I kurtyna, i ci ludzie, co później wchodzą, wychodzą, są smutni, są śmieszni, czasem jacyś więksi niż w rzeczywistości …”.

 

M.G.: Jakie było lub jest Pana największe wyzwanie?

M.M.: Ono jest rozciągnięte w czasie i jest nim widz. Jego gusta i preferencje zmieniają się. Za PRL chodzono do teatru, bo często przemycano w przedstawieniach, pomimo cenzury, treści „nieprawomyślne”. Teraz możemy robić i mówić, co chcemy. Jak przyciągnąć widza, który chce oglądać „telewizyjne” twarze? Odpowiedzią jest dobra literatura, atrakcyjna, ukazująca świetne aktorstwo, poruszanie (niepublicystyczne) współczesnych tematów. Działamy w mieście monoteatralnym. Musimy (i gramy) klasykę, sztuki współczesne, bajki.

 

M.G.: Spektakli ma Pan za sobą mnóstwo, a co przed nami?

M.M.: Teraz robimy „Widok z mostu” Millera. W tym roku ma się ukazać reprint Pontyfikału Płockiego, najstarszej zachowanej w Polsce Księgi Liturgicznej z przełomu XII/XIII wieku. Za namową ks. prof. dr. hab. Henryka Seweryniaka jesienią ub.r. przygotowaliśmy misterium w płockiej katedrze: „Mundi Conditor, luminis Auctor sýderum fabricator” dotyczący tygodnia wielkopostnego. Chcemy go powtórzyć. W marcu przypada 50. rocznica śmierci naszego patrona. Wystawiamy „Dwa teatry”, organizujemy 16 marca wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Kultury w Legionowie happening w ruinach dworku Szaniawskiego, wierząc, że choćby w ten skromny sposób przyczynimy się do jego odbudowy, a potem kolejne premiery.

Liczba wyświetleń: 54

powrót