Mazowsze serce Polski nr 12/19

Polska Marlena Dietrich

2019.12.16 07:10 , aktualizacja: 2020.01.15 15:30

Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk

  • kbieta w stroju z epoki opiera twarz o klapę fortepianu Marlena Uziębło (fot....
  • kobieta w cylindrze z podniesioną ręką  na scenie Programy słowno-muzyczne w...
  • kobieta w stroju retro z papierosem siedzi sama na widowni Marlena Uziębło na scenie...

Z zawodu nauczycielka, z powołania – artystka. Marlena Uziębło z Siedlec robi to, co jej w duszy gra, a przez życie kroczy w rytm melodii z utworów niemieckiej ikony kina.

 

Monika Gontarczyk: Marlena Dietrich. Dlaczego ją Pani wybrała?

Marlena Uziębło: Po pierwsze, to moja imienniczka. Tata – wielki fan tej gwiazdy, wybrał mi takie imię właśnie na jej cześć. Zawsze powtarzał też, żebym była tak silna i odważna jak Marlena. Po drugie, ze względu na język. Skończyłam filologię germańską i szukałam atrakcyjnego sposobu, którym mogłabym zachęcić do nauki. Zależało mi, aby pracę germanisty połączyć ze swoją pasją, czyli śpiewem. Szukałam pomysłu na siebie, czegoś nowatorskiego, niszowego, nietuzinkowego, a jednocześnie czegoś mi bliskiego i dającego satysfakcję. Początkowym założeniem było: śpiewać przy dziecku po niemiecku.

 

M.G.: I to był początek?

M.U.: Tak. W 2010 r. powołaliśmy stowarzyszenie ProDeutsch na rzecz popularyzacji języka i kultury niemieckiej, którego jestem prezesem. Stworzyliśmy innowacyjną metodę nauczania języka niemieckiego – ze sceny! Nauka poprzez śpiew. Rok później za jej opracowanie otrzymaliśmy nagrodę European Language Label, w Polsce przyznaje ją Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji.

 

M.G.: Mówi Pani w liczbie mnogiej. Kogo ma Pani na myśli?

M.U.: Nasz zespół. The Blue Angel tworzę z mężem Grzegorzem (pianino) oraz Piotrem Sidorowiczem (perkusja) i Markiem Matwiejczykiem (gitara basowa). Nazwa nawiązuje do filmu „Błękitny Anioł”, w którym wystąpiła Dietrich i który przyniósł jej międzynarodową sławę.

 

M.G.: Czym się zajmujecie?

M.U.: Nasza działalność artystyczna przybrała formę programów słowno-muzycznych w stylu retro. Nasze projekty są w aranżacjach jazzowych, a nawet idą w stronę swingu. Pierwszy poświęciliśmy Marlenie. Dziś mogę powiedzieć, że to nasz „flagowy” produkt, z którego jestem najbardziej dumna.

 

M.G.: Który utwór Marleny Dietrich lubi Pani najbardziej?

M.U.: Ona miała wiele bardzo wzruszających utworów, które mnie roztkliwiają. Jednym z nich jest piosenka „Matko, czy mi wybaczyłaś?”. Wprowadza mnie w pewną zadumę, czasem jest mi nawet trudno go wykonać.

 

M.G.:  Dlaczego?

M.U.: Niewiele osób wie, ale Marlena w latach 60. XX w. wystąpiła w Polsce, a jako suport śpiewał Czesław Niemen z zespołem Niebiesko-Czarni. Wykonywał utwór „Czy mnie jeszcze pamiętasz?”. Marlena była wtedy za kulisami i słyszała tę melodię. Postanowiła napisać do niej własne słowa. To jest jedyny tekst, który napisała osobiście. W tej piosence Marlena przeprasza swoją matkę i ojczyznę. Chyba właśnie dlatego, że jest to germańsko-słowiański utwór (polska melodia i niemieckie słowa), wywołuje on we mnie tak ogromne emocje. Utworem, który lubię z innego powodu, jest piosenka „Gdzie są chłopcy z tamtych lat”, który spopularyzowała Sława Przybylska. To w oryginale utwór Dietrich. Na koncertach często śpiewamy obie wersje lub je łączymy. Jeśli publiczność jest międzynarodowa, to np. jedną zwrotkę śpiewają Polacy, a drugą Niemcy.

 

M.G.: A kostiumy? Skąd je Pani ma?

M.U.: Dziś nie ma z tym problemów. Jest wiele miejsc, gdzie można je kupić. Pierwsze stylizacje sama projektowałam, inspirując się modą retro.

 

M.G.: Kiedy powstawał Blue Angel, byliście już małżeństwem?

M.U.: Nie tylko małżeństwem, ale rodziną z dwójką dzieci (śmiech). To było dla nas bardzo magiczne i ekscytujące doświadczenie. Zdecydowaliśmy się robić to, co nam w duszy gra.

 

M.G.: Mąż w domu, mąż na scenie. To scala czy raczej rodzi konflikty?

M.U.: Jesteśmy muzykalną rodziną. Nasze dzieci też muzykują. Jestem z wykształcenia nauczycielem, mąż prawnikiem, ale oboje mamy artystyczne dusze. Nasze zawodowe światy – uporządkowane, pełne reguł i zasad, których trzeba przestrzegać – stresowały nas. Wspólne występy stały się okazją, by nasze predyspozycje muzyczne, które gdzieś w nas drzemały, wreszcie obudzić. Scena jest dla nas odskocznią, miejscem realizacji naszych młodzieńczych pasji.

 

M.G.: Czyli Pani świat stale się kręci wokół Marleny.

M.U.: Nie tylko. Kolejną gwiazdą, jest Hanka Ordonówna. Dlaczego ona? Bo jest wiele podobieństw w ich twórczości. Obie tworzyły w tym samym czasie, obie występowały w kabarecie, obie doświadczyły okrucieństwa wojny… Mamy też w repertuarze Marilyn Monroe.

 

M.G.: Naprawdę? To gwiazda z późniejszej epoki.

M.U.: Wybrałam tę artystkę, ponieważ w zeszłym roku realizowaliśmy projekt dotyczący depresji. Nie każdy wie, ale Marilyn Monroe walczyła z tą chorobą. Dlatego opisując i przybliżając na scenie jej życie i twórczość, poruszyliśmy temat tej podstępnej choroby, pokazując, jak ona się z nią zmagała.

 

M.G.: To ważne społecznie przedsięwzięcie.

M.U.: Niestety, w naszym kraju depresja wciąż jest problemem wstydliwym. Nasze społeczeństwo ma wiele uprzedzeń. Osoby, które cierpią, nie przyznają się do tego, a wręcz się boją zaczerpnąć informacji na temat choroby. Dlatego jestem dumna, że z okazji Światowego Dnia Walki z Depresją udało się nam stworzyć „projekt Monroe”.

 

M.G.: Jak na prawdziwą muzyczną rodzinę przystało, domyślam się, że kolędujecie przy choince?

M.U.: I to jak (śmiech)! Od wielu lat, w zasadzie odkąd wyszłam za mąż, o akompaniament nie musimy się martwić. Śpiewamy wszyscy – nasze dzieci, ale także rodzice, dziadkowie, ciocie, wujkowie… słowem, cała rodzina. Kolędujemy, obdarowując się prezentami. Kolejne upominki wyciągane spod choinki przeplatane są jakąś kolędą. 

 

M.G.: Którą Pani śpiewa?

M.U.: Rzecz jasna – „Cicha noc”, czyli „Stille Nacht! Heilige Nacht!”. Szczególnie bliska jest mi także „Gdy śliczna Panna Syna kołysała”.

 

Liczba wyświetleń: 236

powrót