Mazowsze serce Polski nr 12/18

Wyrzucili go, a wrócił wójtem

2018.12.11 07:50 , aktualizacja: 2018.12.11 12:01
Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk
wójt stoi przed urzędem Marian Wesołowski Wójt...

Marian Wesołowski Urząd Gminy w Rusinowie (powiat przysuski) zna od podszewki. Dlatego postanowił kandydować w wyborach na wójta. W najśmielszych snach nie przypuszczał, że ta decyzja pozbawi go pracy… na szczęście tylko chwilowo.

 

Marian Wesołowski

Lat 59, od urodzenia mieszka w gminie Rusinów. Żonaty, ma troje dorosłych dzieci. Przez całe zawodowe życie pracował w jednym miejscu – tutejszym urzędzie gminy. Nieprzerwanie od 1983 r. pełni funkcję komendanta gminnej Straży Pożarnej. Od 16 lat radny powiatu przysuskiego. W wolnych chwilach zgłębia historię Polski, ruchu ludowego i pożarnictwa. Często biega i jeździ na rowerze. Kocha muzykę ludową.

 

Monika Gontarczyk: Co Pana skłoniło, aby wystartować w wyborach?

Marian Wesołowski: Nieciekawa sytuacja, jaka panowała w gminie i samym urzędzie, która zaczęła bardziej przypominać dyktaturę niż demokrację. Mam tu na myśli stosunki międzyludzkie, brak otwartości na mieszkańców, opieszałość w pozyskiwaniu środków zewnętrznych i oczywiście zwolnienie mnie z pracy.

 

M.G.: Spodziewał się Pan takiej reakcji ze strony przełożonego?

M.W.: Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ponieważ przez cztery kadencje byłem radnym powiatu przysuskiego, a w ostatnich dwóch wiceprzewodniczącym rady powiatu. Wydawało mi się, że mam w związku z tym ochronę prawną. Niestety, ówczesny wójt dowiedział się o moim zamiarze kandydowania w wyborach, a zacząłem o tym głośno mówić w wakacje. Gdy wróciłem z urlopu, wręczył mi wypowiedzenie z pracy w związku z likwidacją mojego stanowiska.

 

M.G.: Jakiego?

M.W.: To stanowisko dotyczące spraw obronnych, obrony cywilnej, zarządzania kryzysowego i transportu. W całym kraju, zarówno na szczeblu samorządowym czy rządowym, widać tendencję do wzmacniania lub tworzenia tego typu stanowisk, a nie likwidowania. No, chyba że jest to jedyna droga, by pozbyć się pracownika.

 

M.G.: Co Pan wtedy zrobił?

M.W.: Złożyłem pozew do sądu o przywrócenie mnie do pracy.

 

M.G.: Udało się?

M.W.: Po wyborach sytuacja diametralnie się zmieniła, bo w sądzie występuję zarówno jako powód, jak i pozwany. Pierwsza rozprawa została odroczona. Sędzia dał czas do zastanowienia się nad formą zakończenia sporu – czy to w formie ugody, odszkodowania czy przywrócenia mnie do pracy.

 

M.G.: Którą opcję Pan wybrał?

M.W.: Jeszcze nie zdecydowałem. Na pewno nie chcę żadnych odszkodowań, bo nie chcę finansowo obciążać budżetu gminy. Zależy mi na polubownym załatwieniu tej sprawy.

M.G.: Kampania była trudnym czasem. Kto Pana wspierał?

M.W.: Oczywiście rodzina, ale także wielu mieszkańców. Początkowo planowałem start w wyborach do rady powiatu, ale wiele osób namawiało mnie, żebym wystartował na wójta: „40 lat tu pracujesz – teraz czas, żebyś zaczął rządzić”, „Jak ktoś przychodzi do urzędu to i tak pyta o ciebie, albo idzie bezpośrednio, bo ty najlepiej pokierujesz” – tym mnie przekonali (śmiech). Większej motywacji nie potrzebowałem.

 

M.G.: Przy urnie wyborczej stanęli za Panem murem. Czym Pan ich przekonał?

M.W.: Do ostatecznego zwycięstwa potrzebna była druga tura, dlatego tym bardziej dziękuję mieszkańcom za okazane zaufanie. Większość z nich doskonale mnie zna. W urzędzie pracuję od 1977 r. W moim programie zapowiedziałem poprawę stosunków międzyludzkich, otwartość względem mieszkańców. Zamierzam poprawić infrastrukturę drogową, rozbudować bazę edukacyjną, zmodernizować oczyszczalnię ścieków i wybudować sieć kanalizacyjną w przyległych miejscowościach. Zależy mi na remoncie strażnic i świetlic, które pełniłyby funkcję integracyjną dla mieszkańców, szczególnie seniorów. Chciałbym także nawiązać współpracę z lokalnymi stowarzyszeniami, instytucjami kultury, by wypromować działające na naszym terenie kapele i zespoły ludowe, które odnoszą sukcesy, a one – koncertując – będą promowały gminę.

 

M.G.: Nie są to gruszki na wierzbie? Skąd Pan weźmie pieniądze? Gmina jest jedną z najbiedniejszych na Mazowszu.

M.W.: Jest to szeroko zakrojony plan. Faktycznie gmina dysponuje małym budżetem – mamy zaledwie około 18 mln zł. Połowa z tych środków idzie na oświatę, utrzymanie dróg, placówek. Na inwestycje zostaje nam 1–1,5 mln zł.  Mam świadomość, że to niewiele, zwłaszcza że koszt budowy 1 km drogi gminnej, czyli o obniżonym standardzie, to 500–600 tys. zł, a modernizacja oczyszczalni oscyluje w granicach 6–8 mln zł. Moim priorytetem będzie sięganie po środki ze źródeł zewnętrznych. Będziemy aplikować gdzie się da, wykorzystując własne pieniądze jako udział w projektach finansowanych z budżetów UE, państwa i samorządu województwa. To jedyna szansa na poprawę sytuacji. Wierzę, że nam się uda zwielokrotnić posiadane zasoby budżetowe i nie będziemy już odstawać od innych. Liczę, że gminy takie jak nasza otrzymają jakąś specjalną pomoc, żeby przepaść dzieląca nas od najbogatszych gmin się nie pogłębiała.

 

M.G.: O czym Pan marzy?

M.W.: Chciałbym, żeby mieszkańcom żyło się lepiej, żeby czuli się bezpieczni, szczęśliwi, dumni z tego skąd pochodzą. Żeby mogli z pełną świadomością mówić o Rusinowie – to jest moja mała ojczyzna. Nasza gmina jest typowo rolnicza. W wielu miejscowościach mamy drogi szutrowe, brakuje oczyszczalni ścieków – opracowujemy dokumentację na jej modernizację – bez tych inwestycji trudno utrzymać mieszkańców, nie mówiąc o ściąganiu ich tutaj. Chciałbym pozostawić po sobie pozytywny ślad w ludzkiej pamięci. Miło byłoby, gdyby wspominali, że był kiedyś człowiek, który wyrwał gminę z rozwojowego marazmu...

Liczba wyświetleń: 667

powrót