Mazowsze serce Polski nr 1/20
Stawiam na aktywność
2020.01.28 11:45 , aktualizacja: 2020.01.29 12:48
Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk
Mieszkańcy najlepiej wiedzą, czego potrzebują. Ich kreatywność jest imponująca – mówi Tomasz Kucharski, wieloletni radny województwa mazowieckiego i burmistrz warszawskiej Pragi-Południe.
Tomasz Kucharski
Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, były zawodnik podnoszenia ciężarów. W 1994 r. rozpoczął pracę w samorządzie prawobrzeżnej Warszawy. Od 2006 r. nieprzerwanie pełni funkcję burmistrza warszawskiej dzielnicy Praga-Południe. Radny województwa mazowieckiego. Od 2010 r. wiceprzewodniczący sejmiku.
Monika Gontarczyk: Praga-Południe to druga po Mokotowie najludniejsza dzielnica stolicy.
Tomasz Kucharski: Tak, jest też bardzo zróżnicowana. To intensywnie się rozbudowujący Gocław, który powstał w latach 70. XX w., Saska Kępa z przedwojennym układem urbanistycznym i piękną architekturą, Grochów, który od wsi, wspominanej przy pierwszej, wolnej elekcji awansował do dzielnicy Warszawy, będąc niejako „zapleczem” dla okręgu przemysłowego. Tym był Kamionek, czyli najstarsza część zabudowy, która ocalała z pożogi wojennej. Jest jeszcze Gocławek charakteryzujący się niską, willową zabudową. Mamy trzy jeziorka: Kamionkowskie, Gocławskie i Balaton, kilka parków m.in. Skaryszewski, ogródki działkowe, błonia elekcyjne... Nasza dzielnica jest jednocześnie jednym z największych placów budowy w Warszawie. Na terenach poprzemysłowych, wzdłuż linii kolejowej powstaje kilka tysięcy mieszkań.
M.G.: Zabudowa jednorodzinna to chyba generator smogu, z którym samorząd Mazowsza walczy od dobrych kilku lat.
T.K.: To prawda. Przedwojenna zabudowa jest z jednej strony naszą dumą, z drugiej, niestety, ma swoje ułomności w postaci starych urządzeń grzewczych z XIX w., czyli kuchni i pieców węglowych, kominków i innych urządzeń popularnie nazywanych kopciuchami.
M.G.: Jako dzielnica włączacie się w kampanię antysmogową?
T.K.: Oczywiście, chociaż nie tylko ze względu ekologicznego, ale przede wszystkim cywilizacyjnego. Niektóre rodziny ogrzewały swoje domy także prądem. Z racji jego wysokiej ceny mieszkania były niedogrzane, zagrzybione, co sprzyjało chorobom i pustoszyło domowe budżety. W obecnej kadencji moim priorytetem jest poprawa jakości życia mieszkańców! Dążymy do tego, aby jak najwięcej budynków, które w 100 proc. należą do m.st. Warszawy, były podłączone do miejskiej sieci ciepłowniczej.
M.G.: Ile kopciuchów udało się zlikwidować?
T.K.: W ubiegłym roku było ich 168. Podłączyliśmy ciepłą wodę do 26 budynków, z czego do 22 z sieci miejskiej. Miały one od kilku do kilkudziesięciu lokali. Od 2006 r. jest to około 80 budynków. Zostało nam jeszcze kilkadziesiąt, ale nie wszystkie się uda podłączyć, bo m.in. mają skomplikowane stosunki własnościowe (roszczenia) lub koszt budowy przyłącza jest zbyt duży. W takich przypadkach będziemy tworzyć lokalne kotłownie gazowe.
M.G.: Budżet obywatelski to dla warszawiaków chleb powszedni. Dla Mazowszan – pierwsze podejście.
T.K.: Bardzo się cieszę, że taka inicjatywa powstała. To sposób wyrażenia przez mieszkańców swoich realnych potrzeb, drobnych, ale istotnych. To inwestycyjne postawienie przez mieszkańców kropki nad i. Cieszę się, że taka koncepcja dotyczy teraz także Mazowsza.
M.G.: O kreatywność i mnogość projektów jest Pan spokojny?
T.K.: Wierzę w aktywność Mazowszan. Opisanie potrzeb, inwencja twórcza i proponowane rozwiązania są niesamowite! Nam, urzędnikom zmienia się perspektywa i pewnie nigdy do głowy by nie przyszło, że warto zwrócić uwagę na takie czy inne potrzeby. Mało tego, mieszkańcy mają przygotowane fantastyczne rozwiązania. Wiedzą lepiej, czego potrzebują, nawet od najbardziej genialnego urzędnika, polityka, osoby, która chce im urządzać świat.
M.G.: Poda Pan jakiś przykład projektu z własnego podwórka?
T.K.: Naszą bolączką bywa plaga komarów. Można je usuwać chemicznie, ale jest też ich naturalny wróg – jerzyk. W ciągu jednego dnia zjada tyle komarów, ile sam waży! Mieszkańcy zgłosili więc w projektach, aby zbudować dla nich domki lęgowe. Niesamowite, prawda?
M.G.: Rozwiązanie wspaniałe, a czy są jakieś zagrożenia?
T.K.: Budżet obywatelski Mazowsza to olbrzymie samorządowe przedsięwzięcie. Inicjatywa jest w rękach mieszkańców, ale naszym urzędniczym obowiązkiem jest bardzo wnikliwe przeanalizowanie wniosków pod kątem możliwości ich zrealizowania oraz kosztorysów. Nie ma nic gorszego, jak niedoszacowany projekt, który pozostaje niezrealizowany. Trzeba być czujnym
i skrupulatnym.
M.G.: A podział Mazowsza Pana zdaniem jest realny?
T.K.: Jest to pomysł nierealny i szkodliwy. Szkodliwy dla rozwoju Mazowsza, powodujący niepotrzebne napięcia, bo gdzieś musi być jego stolica. Bez zmiany zasad finansowania trudno mówić o samodzielności tego podmiotu. Mazowsze bez Warszawy to w mojej ocenie wypreparowany twór, który nie ma racji bytu.
M.G.: Zmieniając temat. Podobno kultowa szafa prezesa Klubu Sportowego „Tęcza” z filmu „Miś” Stanisława Barei znajduje się na Pradze-Południe.
T.K.: Szafa stoi w tym samym miejscu, które znamy z filmu. Nawet jest w niej zamontowany oryginalny magnetofon. Było zagrożenie, że „zniknie” w prywatnych rękach jakiegoś przedsiębiorcy czy kolekcjonera, ponieważ została przejęta przez komornika. Gdyby nie udało się nam wynegocjować z klubem sportowym „Orzeł”, że szafa będzie spłatą części roszczeń, to wyposażenie gabinetu prezesa Ochódzkiego moglibyśmy „stracić”. Zależało nam, żeby te kultowe przedmioty, to miejsce przetrwały. Jest to część naszej historii. Nie tylko polskiego kina, ale i minionej epoki. Myślę, że wiosną udostępnimy je zwiedzającym.
M.G.: Ma Pan długoletnie doświadczenie samorządowe, ale – o czym nie każdy wie – także sportowe.
T.K.: Sport uczy pokory, ale pokazuje też, że nie ci, którzy są utalentowani, osiągają sukcesy, ale ci, którzy są uparci, konsekwentni, zdeterminowani do działania. Byłem zawodnikiem OKS Otwock i AZS Warszawa, gdzie podnosiłem ciężary. Karierę zakończyłem na etapie juniora, ale moja miłość do ruchu trwa nadal – chodzę na siłownię, jeżdżę na rowerze.
M.G.: W styczniu obchodzimy Dzień Dziadka. Pan chyba spełnia się w tej roli?
T.K.: Oczywiście [śmieje się]. Bardzo długo czekałem, żeby zostać dziadkiem, i w końcu los hojnie mnie obdarzył. W ciągu niespełna 2 lat urodziło mi się troje wnucząt. Mam więc najstarszego wnuka – Leo oraz dwie wnuczki – Maję i Helenkę. Jestem przeszczęśliwy! To ogromna radość, nieporównywalna nawet z uczuciem ojcowskim, bo nie towarzyszy jej tyle lęku i stresu.
Liczba wyświetleń: 309
powrót