Mazowsze serce Polski nr 1/20
Przełomowy rok dwudziesty
Niepodległa Polska w 1918 r. miała przed sobą wiele wyzwań związanych z organizacją i stabilizacją państwowości. Jednym z poważniejszych było wyznaczenie granic państwa. Najdłuższą i najtrudniejszą była walka o tę wschodnią, ponieważ Rosja miała względem nas zupełnie inne plany.
Rządzący Rosją bolszewicy chcieli zrealizować swoisty eksperyment polityczny – maszerując zbrojnie na zachód – podbijać kolejne kraje, „ofiarowując” im zdobycze rewolucji: likwidację własności prywatnej, klas społecznych, religii i wolności politycznej. W praktyce oznaczało to zniesienie państw i utworzenie komunistycznej wspólnoty. Jednak ten triumfalny pochód komunizmu zatrzymał się na przedpolach Warszawy. Przynajmniej na ćwierć wieku… Setna rocznica Bitwy Warszawskiej 1920 roku, potocznie zwanej Cudem nad Wisłą, w tym roku będzie czczona szczególnie. Radni Sejmiku Województwa Mazowieckiego zdecydowali, że 2020 będzie rokiem tego wydarzenia.
Spójrzmy jednak na słynną batalię z innej strony – przez pryzmat ludzi i zdarzeń, o których prawdopodobnie nie wiedzieliśmy do tej pory nic.
Mundury w popłochu
Rzadko się dziś wspomina zmagania z bolszewikami w innych rejonach Mazowsza. A przecież to walki o Płock, Przasnysz, Ciechanów czy Wyszków również się przyczyniły do ostatecznego zwycięstwa. Atak na Płock nastąpił 18 sierpnia. Załoga wojskowa Płocka wykonywała w tym czasie natarcie na pozycje bolszewickie na przedpolu miasta w rejonie Boryszewa i Trzepowa. Jednak polskie pododdziały zostały rozbite, co otworzyło nieprzyjacielowi drogę do miasta. Żołnierze polscy i mieszkańcy na widok galopujących kawalerzystów w popłochu uciekali w kierunku mostu i dalej – za Wisłę. Panikę opanowało kilku oficerów: dowódca przedmościa mjr Janusz Mościcki, kpt. Albert de Buré, rtm. Romuald Borycki, por. Iskander Achmatowicz oraz sanitariuszka Janina Landsberg-Śmieciuszewska, którzy powstrzymywali uciekających żołnierzy i organizowali punkty oporu[1].
Szesnastoletnia pielęgniarka tak wspominała tamten dzień: „Stanęłam wśród tych uciekinierów i zaczęłam im mówić o tym, że trzeba tam iść, ale nikt nie słuchał. Wtedy chwyciłam porzucony karabin, wołając: – Chłopcy, to nie takie straszne! Ja wracam do miasta! Kto ze mną? Jakiś mały, może dwunastoletni łobuziak nadwiślański podniósł drugi karabin i pobiegliśmy pod górę ulicą Mostową. Żołnierze nagle otrzeźwieli. Kilkunastu chwyciło karabiny w ręce i biegliśmy razem. Po drodze dołączyło się do nas jeszcze kilku żołnierzy i ranny w palec oficer, którego próżno starałam się przekonać, żeby objął nad nami dowództwo (…)”[2].
To nie cud?
Używane zamiennie określenie „cud nad Wisłą” jest populistycznym wymysłem przeciwników Piłsudskiego, którzy chcieli w ten sposób umniejszyć jego zasługi jako dowódcy i stratega. Ponieważ finał zmagań z bolszewikami nastąpił dzień po święcie Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, prawicowi publicyści i dziennikarze – wspierani przez Kościół – nadali bitwie znamiona zjawiska nadprzyrodzonego, czyli cudu właśnie.
Prof. Lech Wyszczelski, historyk wojskowości, uważa z kolei, że bardziej właściwym terminem jest „bitwa na przedpolach Warszawy”. Podkreśla, że to nie stolica była głównym celem wojsk sowieckich, nie spadł na nią żaden pocisk, a działania wojenne prowadzone były na przestrzeni 450 km. „10 sierpnia gen. Michaił Tuchaczewski wydał rozkaz, według którego wszystkie cztery armie, jakimi dysponował, miały obejść Warszawę od północy. Ani jeden żołnierz Armii Czerwonej w Warszawie nie stanął, najbliżej byli w Ossowie, Radzyminie”[3].
Kod złamany
Błędy Rosjan i doskonała taktyka Polaków mogły nie wystarczyć. O zwycięstwie przesądził prawdopodobnie fakt, że polski sztab znał treść szyfrowanych wiadomości przekazywanych gen. Tuchaczewskiemu, i to na długo przed sierpniową bitwą. Było to możliwe dzięki zespołowi kryptologów kierowanemu przez por. Jana Kowalewskiego. W jego skład wchodzili również wybitni matematycy z Uniwersytetu Lwowskiego i Warszawskiego: Stanisław Leśniewski, Stefan Mazurkiewicz i Wacław Sierpiński. Niezwykłe zdolności analityczne por. Kowalewskiego oraz doświadczenie zdobyte w służbach telegraficznych armii carskiej okazały się bezcenne. To właśnie on rozpracował kod stosowany przez Rosjan, a z biegiem czasu kryptolodzy łamali kolejne szyfry. W czasie wojny polsko-bolszewickiej zespół por. Kowalewskiego odczytał kilka tysięcy szyfrogramów – szczególnie przydały się te, które zwiastowały bezpośrednio poczynania armii Tuchaczewskiego.
kryptologiczny geniusz
Por. Jan Kowalewski rozpracował kod stosowany przez Rosjan, a z biegiem czasu kryptolodzy łamali kolejne szyfry. W czasie wojny polsko-bolszewickiej zespół por. Kowalewskiego odczytał kilka tysięcy szyfrogramów – szczególnie przydały się te, które zwiastowały bezpośrednio poczynania armii Tuchaczewskiego.
Docenienie po latach
W 1851 r. brytyjski historyk Edward Shepard Creasy napisał książkę pt. „Fifteen Decisive Battles of the World”, zaś 80 lat później dyplomata i pisarz Edgar Vincent D'Abernon do tej listy dodał kolejne trzy pozycje i w ten sposób pokonanie bolszewików pod Warszawą zyskało miano 18. decydującej bitwy w dziejach świata. W jednym ze swoich artykułów napisał: „Współczesna historia cywilizacji zna mało wydarzeń posiadających znaczenie większe od bitwy pod Warszawą w roku 1920. Nie zna zaś ani jednego, które by było mniej docenione... Gdyby bitwa pod Warszawą zakończyła się zwycięstwem bolszewików, nastąpiłby punkt zwrotny w dziejach Europy, nie ulega bowiem wątpliwości, iż z upadkiem Warszawy środkowa Europa stanęłaby otworem dla propagandy komunistycznej i dla sowieckiej inwazji (...)”.
Starcie Tuchaczewski–Stalin
„Rosjanie popełnili wiele błędów. Przede wszystkim nie zsynchronizowali współpracy frontów północnego i południowego. Na południu wiele do powiedzenia miał Józef Stalin, który opowiadał się za tym, by ruszyć z Polski w kierunku Bałkanów, z kolei jego przeciwnicy uważali, że należy zmierzać w kierunku Berlina i Paryża. Ten konflikt sprawił, że 12. Armia Radziecka, która operowała na południu, zamiast wesprzeć Tuchaczewskiego, ruszyła w kierunku Lwowa. Piłsudski z tego skorzystał. Gdyby bowiem 6. Dywizja Konna Budionnego wcześniej ruszyła w kierunku Warszawy, mogłoby być różnie. (…) Tuchaczewski był pewny zwycięstwa. Utwierdzał go w tym przekonaniu pierwszy etap walk, 13–15 sierpnia, kiedy jego armia niemal nie niepokojona realizowała swój plan natarcia. Dopiero 16 sierpnia nastąpiło polskie kontruderzenie i przełom w bitwie. 19 sierpnia Rosjanie zostali odrzuceni, a polskie wojska ruszyły za nimi w pościg, który trwał do 25 sierpnia”[4].
Za klęskę wojsk rosyjskich w bitwie warszawskiej gen. Tuchaczewski obciążał Józefa Stalina. Inni oficerowie (m.in. dowódca konnicy Siemion Budionny) twierdzili, że rzeczywista odpowiedzialność spada na Tuchaczewskiego, który źle zorganizował operację zdobycia Warszawy. Tego rodzaju spory nigdy nie kończą się dobrze dla obydwu stron, dlatego znamienne jest, że wszyscy oficerowie broniący Stalina przeżyli rok 1937, czyli moment tzw. wielkiej czystki, dosłużyli się wysokich stopni i dożyli w spokoju swoich lat. Ci zaś, którzy opowiedzieli się za Tuchaczewskim, na nagrobkach mają wyrytą datę „1937”…
[1] Obrona Płocka przed bolszewikami, mat. na www.plock.eu .
[2] Janina Śmieciuszewska-Rościszewska „Kartka z dziennika (19 sierpnia 1920 r.)”, Notatki Płockie 57/4(233), 2012.
[3] „Bitwa warszawska 1920. Dlaczego rocznicę obchodzimy akurat 15 sierpnia?”, rozmowa Agatona Kozińskiego z prof. Lechem Wyszczelskim, Polska Times, 15 sierpnia 2013 r.
[4] Tamże.
Liczba wyświetleń: 90
powrót