Mazowsze serce Polski nr 1/19
Droga do wojny domowej?
Śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wstrząsnęła Polską. Wielu przypomniała dokonany 97 lat temu mord na prezydencie RP Gabrielu Narutowiczu. O podobieństwach między tymi wydarzeniami i konsekwencjach rozmawiamy z dr. Grzegorzem Krzywcem z Instytutu Historii PAN w Warszawie
Małgorzata Wielechowska, Paweł Burlewicz: W Gdańsku zginął prezydent miasta. Czy skojarzenie ze śmiercią prezydenta Narutowicza jest uprawnione?
Grzegorz Krzywiec: Jest sporo elementów łączących, jednak dynamika obu mordów jest trochę inna. Obydwa są związane z przemocą, w której tle jest polityka, spór światopoglądowy, polaryzacja społeczna. A ofiarami byli dwaj znaczący politycy. Największe podobieństwo jest takie, że to przestępstwo związane z tym, co się współcześnie nazywa mową nienawiści. Choć kiedyś spory były troszkę innego rodzaju, niezwiązane z tak dużą różnorodnością mediów i komunikacji publicznej.
M.W., P.B.: Czy to nie tak, że jeden i drugi zginął trochę w zastępstwie?
G.K.: Na pewno w zastępstwie zginął prezydent Narutowicz. Pierwszym celem zamachu miał być Józef Piłsudski. Też jako symbol. To zastępstwo polegało na tym, że sprawca, dokonując aktu politycznego, chciał wstrząsnąć sumieniami rodaków i całej klasy politycznej. W przypadku Adamowicza chyba można sformułować hipotezę, że w postawie przestępcy motywy polityczne odgrywały jakąś rolę i nie da się abstrahować od atmosfery w kraju i tego, jak on to uzasadniał. Natomiast w dużej mierze jest to też powodowane jego wewnętrznymi motywacjami. Eligiusz Niewiadomski był członkiem elity II RP, wybitnym artystą, teoretykiem sztuki. Jego zbrodnia była aktem politycznym, który miał spowodować poruszenie narodowe. W przypadku Gdańska zabójca jest związany ze środowiskiem przestępczym, a motywacji użył do uzasadnienia przestępstwa. To nie jest analogia. Natomiast fakt, że wpływał na niego klimat polityczny, to, że część mediów publicznych używała języka wrogości wobec przyszłej ofiary, jest nie do zaprzeczenia, nie do zmarginalizowania.
M.W., P.B.: W 1922 r. nie było internetu, ale były dość szeroko rozchodzące się gazety. Czy to rzeczywiście były porównywalne emocje społeczne?
G.K.: Tamte były nawet większe. Przynajmniej część elit była zaskoczona przebiegiem zdarzeń, tym, że wymknęły się spod kontroli. Elementem tamtego poruszenia były też wcześniejsze zamieszki antysemickie, głównie w stolicy. Przemoc polityczna była wstrząsem dla ludzi tamtych lat. To był szok równie silny jak sam akt końcowy – zabójstwo prezydenta. Polaryzacja i spór sceny politycznej utrwaliły się na lata. Emocje były większe, gdyż w dużej mierze dotyczyły całego społeczeństwa. Dzisiaj zbrodnię jak traumę przeżywają głównie mieszkańcy Gdańska i Pomorza. Ona w nieco mniejszym stopniu jest przeżywana przez ludzi, którzy świadomie korzystają z mediów społecznościowych, prasy, telewizji czy internetu. Poprzez te środki przekazu stała się elementem sporu w kulturze narodowej.
M.W., P.B.: Czy wtedy były jakieś próby obniżenia temperatury? Czy ktoś zajął się tym, co dziś nazywamy mową nienawiści?
G.K.: Wbrew potocznej opinii – tak. W ciągu 1923 r. nastąpiło pewne uspokojenie, które trwało do reformy Grabskiego. Było to możliwe dzięki „zgodzie” narodowej, która towarzyszyła tej sytuacji. Szok po obu stronach był spory. Ludzie z opcji liberalno-lewicowej zrozumieli, że używanie retoryki nienawistnej, instrumentalizacja antysemityzmu może doprowadzić do tragedii, a nie mają odpowiednich środków, by to zatrzymać. Wśród części lewicy – także ówczesnych piłsudczyków – początkowo była silna chęć odwetu, żeby dać nauczkę i polityczną zapłatę. Pomysły, by wyeliminować kilka emblematycznych postaci z obozu wroga, nie były zupełnie oderwane od rzeczywistości, więc strach po tzw. stronie prawicowej był spory, co wynikało również z tego, że przemoc nie była kontrolowana. Masowe zamieszki w grudniu 1922 r. mogły spowodować dalszą polaryzację. Na początku 1923 r. wiele osób uważało, że to doprowadzi do wojny domowej.
M.W., P.B.: Czy jest szansa, że Polacy wyciągną wnioski z lekcji historii?
G.K.: Nie jestem zbyt wielkim optymistą. Taka szansa na poziomie ogólnopolskim jest możliwa, kiedy obydwie strony sporu zrozumieją, że na pewnym obniżeniu temperatury społecznej można skorzystać. Jeśli nie dostrzegą szansy na dialog, to się będzie dalej jątrzyć. Możliwe, że to doprowadzi do eskalacji przemocy politycznej – przejścia z fazy retoryczno-słownej. W dodatku ten spór schodzi w dół. Konflikt się pojawia w rodzinach, w małych społecznościach, samorządach, staje się trudny do powstrzymania.
M.W., P.B.: Czy może pewną nadzieją jest to, że w tej chwili mamy inną siłę i aparat państwowy, który może się lepiej bronić?
G.K.: Absolutnie tak. Obecna elita rządząca ma lepsze instrumenty i narzędzia, których wtedy nie było. Nie mówię tylko o władzy centralnej, ale i samorządowej, która ma kolosalne możliwości, żeby przynajmniej pewne rzeczy poprawiać, ułatwiać, tworzyć wspólnotę. Wtedy była sytuacja zawieruchy, związanej także z wojnami. W życiu społecznym funkcjonowali młodzi, zdemobilizowani żołnierze, dla których przemoc była częścią życia codziennego. Tego w Polsce teraz na szczęście nie ma. Państwo ma też dużo instrumentów, dzięki którym może obniżać temperaturę sporu. Jeśli taka wola będzie, jest to w zasięgu ręki.
M.W., P.B.: Czy może Polakom – po raz kolejny w historii – potrzeba więcej postawy propaństwowej, a nie pronarodowej?
G.K.: Skłaniam się ku takiemu poglądowi, ale też mówiąc o tym, deklaruję się po jakiejś stronie pewnego sporu politycznego. Na obecnym etapie problem sprowadza się jednak do tego, żeby obydwie strony sporu uznały potrzebę zmian i znalazły wspólny mianownik – państwo i społeczeństwo jako pewną wspólnotę wartości, pewnych tradycji. Pierwszym krokiem powinno być dostrzeżenie związku między przemocą retoryczną, słowną, mową nienawiści, a fizycznym atakiem. Jesteśmy już znieczuleni na polityczną agresję, która staje się rzeczywistością. Jeśli ten element się zauważy, zyskamy płaszczyznę, na której można znaleźć wspólny język. Tutaj rola i państwa, i samorządu może być naprawdę duża. Przy czym, bez porozumienia co do pewnych postaw, dalej się nic nie zrobi. Potrzebny nam akt fundamentalnej zgody, trochę taki drugi „okrągły stół”. W przypadku Adamowicza chyba można sformułować hipotezę, że w postawie przestępcy motywy polityczne odgrywały jakąś rolę i nie da się abstrahować od atmosfery w kraju i tego, jak on to uzasadniał.
Liczba wyświetleń: 189
powrót