Mazowsze serce Polski nr 1/19
Dojrzałam do monodramu
2019.02.05 07:05 , aktualizacja: 2019.02.14 10:22
Autor: Rozmawiała Monika Mioduszewska-Olszewska, Wprowadzenie: Urszula Sabak-Gąska
Hanna Zientara-Mokrowiecka z Teatru Dramatycznego w Płocku zdobyła nagrodę „Cieszyński Anioł” dla najlepszej aktorki na festiwalu w Czeskim Cieszynie. Sukces przyniosła jej tytułowa rola w spektaklu „Myszy Natalii Mooshaber” Ladislava Fuksa w reżyserii jej męża Marka Mokrowieckiego.
„Myszy Natalii Mooshaber” to powieść Ladislava Fuksa. Akcja dzieje się w kraju rządzonym przez despotę. Nowoczesne społeczeństwo przepełnione jest lękiem, stłamszone, a główna bohaterka „marzeniami nie wykracza poza kiosk, w którym mogłaby sprzedawać sałatki, piwo i lemoniadę”[1]. Jednak dzięki rozmowom mieszkańcy nie zamieniają się w marionetki.
Monika Mioduszewska-Olszewska: Lubi Pani myszy?
Hanna Zientara-Mokrowiecka: Bardzo lubię. Nie boję się ich. Jak jesteśmy na wakacjach i moje koty łapią myszki, to czasem nawet udaje mi się je uratować. Z pyska wyciągam jeszcze żywą i wypuszczam tak, żeby koty nie widziały. Kiedyś nawet miałam małą myszkę. Ludzie się ich boją, a to są takie czyste stworzenia – jak tylko jej dotknęłam, natychmiast musiała się umyć.
M.M.-O.: A te myszy, z którymi walczy Natalia?
H.Z.-M.: Dla mnie są czymś, co cały czas wokół niej krąży. Natalia żyje w swoim zamkniętym świecie, ale ciągle czuje jakiś niepokój, coś, co nie daje jej spokojnie żyć. Ma to swoje małe „żyćko”, ma niedobre dzieci, chodzi na cmentarz pielęgnować groby, ale ten niepokój towarzyszy jej przez cały czas. Tym niepokojem prawdopodobnie jest sytuacja w kraju. Poczucie, że człowiek cały czas jest osaczony. Przeżyła coś, co sprawiło, że wyrzuciła z pamięci to, kim jest. Może spotkała jakąś wielką mysz? Ale tego, czy ona wiedziała, kim jest, nigdy się nie dowiadujemy.
M.M.-O.: Czyli wszystkie wątpliwości zostają z nami do końca?
H.Z.-M.: Zostają do końca. Musimy sobie to sami dopowiedzieć.
M.M.-O.: Identyfikuje się Pani z Natalią?
H.Z.-M.: Zawsze identyfikuję się z postacią, którą gram, wczuwam się w nią, ale dzięki warsztatowi kontroluję emocje. Nie płaczę naprawdę, nie przeżywam, nie wytrzymałabym tego psychicznie. Po prostu gram.
M.M.-O.: Zdarza się, że postać towarzyszy Pani po wyjściu z teatru? Często coś takiego słyszę od aktorów, zwłaszcza gdy grają dużą rolę.
H.Z.-M.: Nie. Zostawiam wszystko w teatrze. Idę do domu, robię obiad, wychodzę z psem.
M.M.-O.: Mieszkając z dyrektorem teatru[2], pewnie trudno nie myśleć o pracy.
H.Z.-M.: Mamy taką umowę, że w domu staramy się nie rozmawiać o teatrze. Przy tej sztuce się nie udało, bo cały czas musieliśmy pracować, ale zwykle się udaje.
M.M.-O.: Zdobyła Pani w Czechach „Cieszyńskiego Anioła”, co to wyróżnienie oznacza?
H.Z.-M.: Każda nagroda jest dla aktora ważna. Oczywiście byłam zaskoczona. Mimo że w tym spektaklu to ja cały czas jestem na scenie, w każdej kolejnej scenie wszyscy koledzy na mnie pracują. To nasz wspólny sukces.
M.M-O.: Czy granie „Myszy” w Czechach różniło się czymś od grania w Polsce? Mam na myśli odbiór publiczności.
H.Z.-M.: Na Zaolziu ludzie rozumieją polski, bo tam jest dużo Polaków, w Pradze było trudniej, ale były napisy. Mokry[3] się bardzo napracował, żeby przetłumaczyć cały tekst na język czeski. Publiczność była specyficzna. W większości krytycy teatralni byli zachwyceni. Nie tylko moją rolą, ale wszystkim, klimatem przedstawienia, atmosferą. Odbiór był też inny z racji tego, że Czesi czytają Fuksa, po prostu go znają.
M.M.-O.: Recenzje są bardzo dobre. Tygodnik „Przegląd” uznał ten spektakl nawet za jeden z dziesięciu najciekawszych w ostatnim sezonie. To musi być bardzo miłe.
H.Z.-M.: Jest. Zwłaszcza że te recenzje przychodzą z różnych stron. Bardzo mnie bawiło i jednocześnie napawało dumą, kiedy wielokrotnie – zarówno w Polsce, jak i Czechach – ludzie do mnie podchodzili i mówili o mnie „Giulietta Masina”. Kiedyś mi się to już zdarzyło, kiedy graliśmy w Rosji Czechowa, jeden z recenzentów nazwał mnie wtedy „polską Giuliettą Masiną”.
M.M.-O.: Rzadko można przeczytać wywiady z Panią, niewiele mówi Pani o sobie i swoich rolach. Dlaczego?
H.Z.-M.: Wolę robić niż mówić. Mam za sobą bardzo dobre role, ale żeby o tym gadać? Kiedyś rozmawiałam ze swoją przyjaciółką, nieżyjącą już aktorką z Warszawy, Darią Trafankowską i Dusia mówi: „Widzisz, ja jestem w Warszawie i wnoszę listy na tacy, a Ty zagrałaś takie role w Płocku, o jakich niejedna aktorka marzy”. Ja bym się nie przeniosła do Warszawy, mimo że stamtąd jestem, bo bym nic nie grała. Tu miałam wiele pięknych ról. Nie wiem, jak były wykonane, ale co sobie zagrałam, to moje (śmiech).
M.M.-O.: A jaka rola się Pani marzy?
H.Z.-M.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Na Ofelię już jestem za stara. Teraz mogę już tylko zacząć grać babcie. To co ja sobie mogę wymarzyć? Może jakąś męską rolę? Niestety, nie ma wielu ról dla starszych aktorek.
M.M.-O.: Często to słyszę.
H.Z.-M.: Bo to prawda. Weźmy choćby farsy. Tam są same laski, które paradują w koronkach. Ja cały czas szukam materiału na monodram dla dojrzałej aktorki.
M.M.-O.: Czyli jednak marzy Pani o jakiejś roli?
H.Z.-M.: Zawsze chciałam zrobić monodram, ale uważałam, że to jest tak trudna forma, że trzeba do niej dorosnąć. Już dorosłam.
Gdzie zagra?
W lutym Hannę Zientarę-Mokrowiecką będzie można zobaczyć w „Kopciuszku” w roli Macochy. Jako Natalia Mooshaber w „Myszach Natalii Mooshaber” wystąpi na płockiej scenie w marcu (szczegóły na www.teatrplock.pl).
Hanna Zientara-Mokrowiecka nagrodzona w Czechach
Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku wziął udział w XVIII edycji Festiwalu Teatrów Moraw i Śląska w Czeskim Cieszynie. W skład jury wchodzili: Lidia Chrzan-Pochroń, Janusz Legoń, Ivan Misař, Simona Nyitrayová i Ladislav Vrchovský. W sumie oceniono 10 przedstawień zespołów z Czech, Słowacji i Polski. Dwa dni po występie w Czeskim Cieszynie płocki teatr wystawił „Myszy Natalii Mooshaber” w Pradze, w Divadle pod Palmovkou.
Liczba wyświetleń: 113
powrót