Mazowsze serce Polski nr 11/20
Wspólna walka o przetrwanie
2020.11.09 14:05 , aktualizacja: 2020.12.03 07:05
Autor: Małgorzata Wielechowska, Wprowadzenie: Małgorzata Wielechowska
- Ratownicy medyczni...
- Radny Tomasz Kucharski...
- Mirosław Adam Orliński...
- Artur Andrysiak zawsze był...
- – By uświadomić, jak...
- Kolejki przed szpitalnymi...
- Brak personelu to główny...
- W czasie pandemii radny...
- Radny Mirosław Adam...
- Punkty wymazu COVID-19 to...
„A my nie przyjedziemy, bo… Bo czekamy pod SOR-em trzecią, czwartą, piątą lub czternastą godzinę! Tak, dobrze słyszycie! 14 godzin, próbując przekazać pacjenta na SOR! To się dzieje w Polsce! (…) Nie jest dobrze!”[1] – tak ratownicy medyczni opisują pandemiczną rzeczywistość. Wojna z wirusem trwa.
Koronawirus wywrócił nasze życie do góry nogami. W pewnym stopniu pozbawił nas twarzy (z racji obowiązku zakrywania nosa i usta), a także wielu praw (choćby swobody przemieszczania się czy korzystania z rozrywek oraz spotkań). Związanych jest z nim wiele mitów, które wywołują coraz to nowe domysły i prowokacje, a przede wszystkim niepewność. O ile jeszcze do niedawna, próbując zagaić rozmowę bądź ją podtrzymać, mówiło się o pogodzie, tak teraz tematem numer 1 jest COVID-19. Każdy z nas już zna kogoś, kogo wirus dopadł.
Strach o jutro
Artur Andrysiak, członek zarządu Agencji Rozwoju Mazowsza, „koronę” już przeszedł i nie był to łagodny przebieg. Na własnej skórze przekonał się, czym grozi zakażenie.
– To była moja pierwsza choroba od 30 lat i to od razu tak poważna – opowiada dziś już ozdrowieniec, który kilka tygodni temu przeżył chwile grozy. Wysoka, utrzymująca się kilka dni gorączka, zmęczenie, duszności oraz utrata węchu i smaku – te objawy zapamięta na długo. – Moje myśli były wtedy koszmarne. Zastanawiałem się, czy wyjdę z tego – wspomina.
I dodaje, że będąc w szpitalu, bo bez tego się nie obyło, myślał tylko o tym, by przeżyć kolejny dzień. Okazało się, że jego płuca w 70 proc. objęło zapalenie, więc nie mógł oddychać.
– Gdy przywieziono mnie do szpitala, miałem saturację tlenową na poziomie 80–85, a norma to 100. Przez 3 dni byłem pod tlenem i właściwie cały czas leżałem – mówi pan Artur. – Nie miałem siły nawet jeść. Wstawanie do posiłków mnie wykańczało. Po nich cały mokry znów się kładłem. Przez 2 tygodnie schudłem 10 kg i do dziś jestem bardzo osłabiony, a zawsze byłem aktywny fizycznie – zapewnia.
Każdy może być nosicielem
Dla wielu osób pan Artur jest jedyną osobą z koronawirusem, którą znają.
– Na moim przykładzie zobaczyli, że można przejść tę chorobę bardzo ciężko i można z niej wyjść mocno pokiereszowanym – mówi ozdrowieniec, który twierdzi, że nadal wiele osób ma dystans do COVID-19. – A wystarczy tylko jedna osoba, by zarazić.
Najgorsze, że nie wiemy, kiedy i gdzie patogen może się pojawić. Na której klamce albo produkcie ze sklepu „siedzi”, czy ma go sąsiad z klatki albo kolega z pracy. Niewidzialny wróg jest wciąż aktywny, a liczba zakażonych rośnie w zatrważającym tempie, co było widać szczególnie w ostatnich dniach października. 27. tego miesiąca było ich prawie 19 tys., w tym 2,6 tys. na Mazowszu, prawie 240 osób zmarło, dwa dni później – ponad 20 tys. zakażeń, w tym niemal 2,3 tys. na Mazowszu, a ponad 300 chorych straciło życie!
Przerażające rekordy wciąż padają. Ale to jeszcze nie koniec – jak powiedział dr n. med. Paweł Rajewski, specjalista chorób zakaźnych: – Dobowe liczby zakażeń koronawirusem w Polsce trzeba pomnożyć razy 5 albo 10, bo testujemy obecnie osoby objawowe (…). Dodał, że obecnie jesteśmy na takim etapie epidemii, w którym każdy z nas może być zakażony[2].
To jest otwarta wojna
SARS-CoV-2 niesie spustoszenie i czai się wszędzie. Zaatakował już m.in. królową sceny Marylę Rodowicz, Radosława Majdana, Jurka Owsiaka, Przemysława Czarnka, Maję Ostaszewską, a także panią Hanię z kiosku, nauczyciela chemii, babcię Marysi z III b… Nie ma reguły, zagrożony jest każdy.
– Wirus szybko się dziś rozprzestrzenia. Trzeba zwracać uwagę nawet na niewielkie objawy – przestrzega Mirosław Adam Orliński, wiceprzewodniczący sejmiku województwa, który również należy do grona ozdrowieńców. By nie zarażać innych, izolował się w mieszkaniu. Na szczęście gorączka, duszności, uporczywy kaszel i gorsze samopoczucie, które były głównymi objawami, dość szybko ustąpiły. – Choroba może dotknąć każdego. Nawet mimo zachowania reżimu sanitarnego. Nie wszystko da się cały czas kontrolować i trudno się w 100 proc. uchronić – zwraca uwagę radny, który zapewnia, że dba o to, by stosować się do powtarzanych przez wszystkich i na każdym kroku zaleceń: dezynfekcja, dystans, maseczka.
Gdy radny Tomasz Kucharski, burmistrz Pragi-Południe i wiceprzewodniczący sejmiku województwa, zachorował na COVID-19, bardzo się obawiał, że kogoś zarazi.
– Jeżeli nie przestrzegamy podstawowych zasad, to tworzymy zagrożenie dla innych. Nasze bezpieczeństwo jest ważne, ale gdy już zachorujemy, istotna staje się także kwestia bezpieczeństwa tych osób, które z nami się kontaktowały. Tych osób może być, tak jak w moim przypadku, bardzo wiele. Dlatego bardzo się obawiałem, że mogłem kogoś narazić na zachorowanie, na utratę zdrowia, mówiąc wprost: na utratę życia – mówi przejęty radny.
A koronawirus dopada także tych, którzy są w szczycie formy. W tej wojnie biologicznej wszyscy mamy wspólnego przeciwnika.
– Wiem, że jestem na wojnie. Wrogiem jest koronawirus – mówi dobitnie kierowca karetki pogotowia stołecznego „Meditransu”. O tym najlepiej świadczy codzienność służb medycznych.
Walka z czasem
Karetka na pełnym gazie mija przeszkody i zakręty. Upływa kolejna godzina pracy ratownika w kombinezonie. Pot cieknie po plecach, gogle pokrywa para, ruchy są skrępowane. Ale działać trzeba. Reanimować, podawać tlen, podłączać respirator. Pacjent, którego stan się pogarsza, wciąż leży w karetce. Tymczasem już w kolejnym szpitalu pada komunikat: brak miejsc. I znów konsternacja, i skok adrenaliny. Kolejne kilometry do pokonania, by dotrzeć na miejsce. Oby nie za późno. Na następnym podjeździe przed SOR-em kolejka ambulansów, które również po kilkugodzinnej jeździe może wreszcie będą mogły zostawić chorego na oddziale i czym prędzej jechać do następnego.
– Frustruje mnie to, że często muszę wozić pacjenta ze szpitala do szpitala i odbijam się od ściany, bo nie ma miejsc dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Muszę stać w kolejce karetek pod SOR-ami, zamiast ratować kolejnego pacjenta – mówi kierowca karetki „Meditransu”.
Dochodzi do sytuacji, że ambulanse są zablokowane 8 godzin, a nawet więcej.
– Albo się czeka długo z pacjentem covidowym, albo się jeździ od szpitala do szpitala – wyjaśnia Łukasz Tomasik, dyrektor SOR-u w Nowym Dworze Mazowieckim.
Dodaje, że jeżeli izolatki są zajęte, to karetka też musi kilka godzin czekać z pacjentem, bo nie ma go gdzie położyć.
– U nas jest jeszcze takie pomieszczenie, strefa dekontaminacji, gdzie w rzeczywistości myje się pijanych i zaniedbanych. Nawet taki pokój jest zajęty. A trudno posadzić osobę podejrzaną o covid koło tych, którzy zgłaszają się z innymi chorobami. A takie wciąż istnieją. Tu żadne zakazy, nakazy i prośby lekarzy czy rządu nie działają.
Efekt? Totalne uziemienie zespołu ratownictwa i wyłączenie z gotowości do kolejnych zgłoszeń.
– Tu nie chodzi o nasz dyskomfort. To pacjent jest najważniejszy. A bywa, że jego stan gwałtownie się pogarsza, tym bardziej jest to przykre – mówi Grzegorz Gaworek, kierownik płońskiego pogotowia.
I zaznacza, że ratownicy, którzy przywożą pacjenta w ciężkim stanie, interesują się jego losem. Próbują dotrzeć, np. na OIOM, żeby się dowiedzieć, czy akcja zakończyła się sukcesem, czy niepowodzeniem...
Ale to nie jedyne zmartwienia pracowników medycznych. Zwłaszcza teraz, w dobie pandemii, którą nazywają wojną biologiczną.
– Działamy pod ogromną presją. Codziennie spotykamy się z cierpieniem, bo koronawirus jest wyjątkowo podły i podstępny. Nie pozwala swobodnie oddychać. Trudno patrzeć na ludzi, w których oczach jest przerażenie. W naszych też jest, ale nie możemy tego pokazywać – tłumaczy ratownik medyczny z „Meditransu”. – W pracy towarzyszy nam nieustanny strach, bo także mamy rodziny i nie chcielibyśmy, by zostały przez nas zakażone.
Z kanapką w kieszeni
Dlatego wielu medyków, pielęgniarzy czy salowych w ostatnim czasie ograniczyła kontakty z bliskimi, zwłaszcza seniorami. Nie są w stanie powiedzieć, kiedy będą w domu, bo np. okaże się, że muszą odbyć przymusową kwarantannę bądź się izolować.
– Największe obawy przed zarażeniem, były na początku pandemii. Mimo to nasz zespół zawsze stawał na wysokości zadania. Wszyscy pojawiali się na dyżurach, chociaż niektórzy mogli zostać w domach, żeby np. opiekować się dziećmi – wspomina Grzegorz Gaworek. – Byliśmy też przygotowani na to, że zostajemy po skończonym dyżurze dłużej, bo któryś z kolegów może nie dotrzeć na dyżur albo będzie skierowany np. na izolację czy kwarantannę. Zawsze mieliśmy więc dodatkowe kanapki czy odzież na zmianę. Liczyliśmy się z tym, że nie wrócimy do domu albo trafimy do izolatorium.
Teraz liczba wyjazdów jeszcze się zwiększyła. Nie tylko do nagłych przypadków, takich jak podejrzenie zawału czy udaru.
– Najgorszy dyżur, jaki był w ostatnim czasie, to było wejście do karetki o 7 i zjazd około 20. To godzinę dłużej niż planowy dyżur – podkreśla kierownik płońskiego pogotowia. – Przerwa na posiłek? My nie mamy na to czasu. Tu nie ma takiej możliwości, że się wyłączamy. Jeśli jest potrzeba zatankowania ambulansu, wtedy jest szansa, żeby sobie kupić hot doga na stacji. O skrolowaniu w smartfonie nowinek z internetu nie ma mowy. Nie mamy też czasu na pogaduszki przy kawie.
Z przyłbicą na twarzy
W dobie pandemii „tarczą” medyków są kombinezony, przyłbice i rękawiczki. W takim „stroju” nie mogą ani pić, ani korzystać z toalety. „Jeśli masz pecha i masz pacjenta covid+ lub podejrzanego, to siedzisz w tym dziadostwie z maską na ryju kilka godzin. Spocony, niedotleniony, zestresowany (…) Jeśli bez kombinezonów, to jeszcze jakoś da się żyć. Można coś zjeść, napić się, załatwić potrzeby fizjologiczne” – opisują ratownicy w mediach społecznościowych.
– Choć parcie na pęcherz jest silne, musimy wytrzymać. Od marca mieliśmy czas się przyzwyczaić – dodaje Grzegorz Gaworek.
Kombinezony powodują też, że organizmy niemalże się gotują.
– Niechętnie wbijamy się w kombinezon, dlatego że jest bardzo szczelny i zwykle nosimy go przez 3–4 godziny. Nie jest to przyjemne. Pocimy się w nim potwornie, co nie wpływa korzystnie na naszą odporność, a bywa też niebezpieczne, bo kierowcom parują gogle – przyznaje pan Grzegorz.
Taki strój (na którego widok wiosną uciekaliśmy, a do którego dziś już się przyzwyczailiśmy) krępuje też ruchy i utrudnia swobodne poruszanie się pracowników. A przecież muszą oni szybko i precyzyjnie działać. W ich pracy liczą się sekundy…
Recepta: zamknąć SOR
Odpowiednie zabezpieczenie przed patogenem to konieczność. Pomaga się chronić przed wirusem. A zachowanie ciągłości dyżurów to podstawa. Nie jest to łatwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki pracy na SOR-ze czy w pogotowiu. Strach, stres, niepewność, łzy, wyzwiska, a nawet opluwanie przez pacjentów to codzienność. Są oskarżenia o opieszałość, zarzuty o to, że karetka jechała zbyt długo. Pacjenci i ich bliscy kłócą się z pielęgniarkami, wyżywają na paniach z rejestracji, próbują wymusić odwiedziny.
– Ludzie nie rozumieją, że teraz nie można wchodzić do pacjentów, którzy przebywają np. na SOR-ze. Każdy rozumie, że zakaz obowiązuje, ale uważa, że dla niego należy zrobić odstępstwo. Bo on jest w wyjątkowej sytuacji. Wymuszają więc na personelu zgodę na odwiedziny. A przecież mogą wtedy zakazić innych – opowiada Łukasz Tomasik.
Dodaje, że szpital musi dbać o wszystkich pacjentów, a tych np. na internie jest kilkudziesięciu. Najbardziej brak wyrozumiałości jest widoczny u osób w przedziale wiekowym 20–30 lat. Ludzie wyładowują frustrację, również tę związaną z pandemią, na pracownikach szpitala.
– Pokazują, że są w roli petenta i wszystko im się należy. A należy się tyle, ile jest na to przeznaczonych środków, jakie są możliwości… Więcej nie – mówi Łukasz Tomasik.
I zaznacza, że te czynniki wpływają na to, że chętnych do pracy w takich warunkach brakuje. – Żaden personel średni nie chce z innych oddziałów przejść do pracy na SOR-ze, bo wie, że to co najmniej 2–3-krotnie cięższa praca za te same pieniądze.
Lekarze zwracają uwagę, że w „normalnych” warunkach liczba pracowników jest wyśrubowana do granic ekonomicznych możliwości.
– Więc teraz, gdy zadań jest znacznie więcej, system nie jest w stanie sobie poradzić – przekonuje dyrektor nowodworskiego SOR-u. – Mamy pieniądze przeznaczone na 1–1,5 etatu na SOR-ze, a potrzeby są przynajmniej na 3–4 etaty, tak jak na innych oddziałach: chirurgicznych, ginekologicznych, internistycznych itd. Tym bardziej, że SOR jest najbardziej narażony na zakażenia i obciążenie psychiczne.
Są ofiary
W czasie pandemii koronawirus dziesiątkuje personel. Zwłaszcza w ostatnim tygodniu października szpitale biły na alarm. W Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym im. dr. Józefa Psarskiego w Ostrołęce 110, czyli 1/4 wszystkich pracowników medycznych z różnych przyczyn nie przychodzi do pracy, a obecny personel pracuje w nadgodzinach.
– Oznacza to dla naszego szpitala bardzo duże problemy. Pracujemy w systemie 12-godzinnym. Każda pielęgniarka, która wypadnie z systemu grafikowego, powoduje brak możliwości obsadzenia pozostałymi osobami, ponieważ nie mamy żadnych nadwyżek pielęgniarskich, a wręcz przeciwnie, borykamy się z ich niedoborem. Aby szpital funkcjonował w 100 proc. z pełną obsadą pielęgniarską, brakuje nam ponad 30 etatów, co pokazuje, że w sumie nie jest to 110, tylko ponad 140 osób mniej niż powinno być[3] – podkreśla Paweł Natkowski, dyrektor ostrołęckiego szpitala.
Mimo trudnej sytuacji placówka nie odmawia przyjęć. Cały czas pracuje onkologia. Pozostałe oddziały działają w trybie ostro-dyżurowym. Natomiast ciechanowski szpital musiał wstrzymać przyjęcia pacjentów zarażonych koronawirusem. Specjalnie dla nich w oddział przekształcono pion internistyczno-pulmonologiczny. Bardzo szybko się jednak zapełnił.
– To pacjenci z całego Mazowsza. Część z nich jest podłączonych do respiratorów, wymaga intensywnego nadzoru i wsparcia oddechu wentylacją mechaniczną – mówi Agnieszka Woźniak, rzecznik ciechanowskiego szpitala.
Dramatyczna sytuacja jest w Szpitalu Powiatowym w Lipsku. – W izolacji przebywają aktualnie 44 osoby, zaś kolejnych osiem jest objętych kwarantanną domową. W związku z tym musieliśmy zamknąć oddział anestezjologii i intensywnej terapii, a w przypadku Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego i oddziału chirurgii wciąż spływają wyniki badań, w większości pozytywne – podało radomskie Echo Dnia[4].
Podobnie jest w innych lecznicach. Ich menedżerowie głowią się, co robić, by nie zabrakło rąk do pracy. Bo niewystarczająca liczba specjalistów to dziś główny problem. A nie brak sprzętów czy środków ochrony osobistej.
– Tych mamy odpowiednią liczbę. Dostajemy i z urzędu marszałkowskiego, i z rezerw materiałowych. Bardzo dziękujemy – mówi Łukasz Tomasik, który zwraca uwagę na jeszcze inną kwestię. – Żaden szpital nie spełnia 100-proc. norm, żeby zapewnić warunki, np. odpowiednią liczbę śluz. Jest to bardzo trudne. Poza tym szpitale nigdy nie były przygotowane na wojnę biologiczną i nigdy nie były budowane pod tym kątem. Tej sytuacji nikt się nie spodziewał. Na całym świecie jest identycznie. Wszędzie jest ten sam problem, nie tylko u nas. Od początku trzeba by inaczej projektować i budować. A to, co jest teraz, to jedynie przeróbki.
Wszyscy musimy wygrać
Kierowca karetki pogotowia „Meditransu” dodaje, że w tej sytuacji każdy Polak powinien stanąć do walki z patogenem.
– Bez wspólnej determinacji nie pokonamy tego wroga. Apeluję do ludzi o rozwagę, przestrzeganie dystansu społecznego, możliwą izolację, dezynfekcję i maseczki.
Zdaniem psychologa Katarzyny Podolskiej-Skotak na to, jaki będzie nasz stosunek do COVID-19, mają wpływ doświadczenia.
– Zakażenia boją się ci, którzy niedawno mieli do czynienia z ciężką chorobą (w tym koronawirusem) lub śmiercią bliskich albo sami są przewlekle chorzy – mówi ekspertka.
Po pandemii niektóre poglądy zmienimy, a część ulegnie radykalizacji.
– Z czasem na pewno przyzwyczaimy się do tego innego, nowego życia – twierdzi psycholog. – Ważne, by szukać sposobów na poprawę samopoczucia, nie przestawać marzyć, dbać o konstruktywne relacje z innymi. Ale i dbać o siebie: sen, zdrowe odżywianie, ruch.
A to się przyda wszystkim. I ozdrowieńcom, i tym, którzy jeszcze nie wkroczyli na pole bitwy. A prędzej czy później się to stanie. Bo dziś nie ma pytania: „czy zachoruję?”, tylko „kiedy?”. Jest jeszcze jedno pytanie: czy służbom medycznym wystarczy sił?
– Musi. My nigdy nie rozważamy, czy damy radę. Nas nie może zabraknąć. Bo jeśli nie my, to kto będzie ratować? – mówi Grzegorz Gaworek.
Wsparcie samorządu województwa mazowieckiego w walce z COVID-19
255 mln zł – projekt „Zakup niezbędnego sprzętu oraz adaptacja pomieszczeń w związku z pojawieniem się koronawirusa SARS-CoV-2 na terenie województwa mazowieckiego”
w ramach środków RPO WM 2014–2020
30 mln zł – projekt „Zwiększenie potencjału zespołów ratownictwa medycznego oraz zespołów transportu medycznego i sanitarnego w przeciwdziałaniu COVID-19” w ramach środków RPO WM 2014–2020
3 mln zł – zabezpieczenie środków w budżecie województwa mazowieckiego na środki ochrony indywidualnej dla szpitali psychiatrycznych – II fala zachorowań (jesień 2020 r.)
Ponad 1,1 mln zł – dotacja (Tarcza 4.0 – uruchomienie dodatkowych środków) dla kolejnych podmiotów leczniczych
Ponad 950 tys. zł – dotacja dla podmiotów leczniczych o profilu psychiatrycznym na zakup środków ochrony indywidulanej, np. przyłbice, fartuchy i kombinezony, maski, rękawice i płyny do dezynfekcji rąk
[1] Wpis dolnośląskiego ratownika Tomasza Wyciszkiewicza w mediach społecznościowych (wpis z 27.10.2020).
[2] Laf/PAP, „Dobowe liczby zakażeń w Polsce trzeba pomnożyć razy 5 albo 10”, polsatnews.pl, 21.10.2020.
[3] Stan na 4.11.2020.
[4] Patryk Samborski, Dramatyczna sytuacja w Szpitalu Powiatowym w Lipsku, gdzie jest ognisko koronawirusa. Kilkadziesiąt osób w izolacji i na kwarantannie, echodnia.eu, 27.10.2020.
Liczba wyświetleń: 255
powrót