Mazowsze serce Polski nr 11/20

Retro pasjonaci

2020.11.09 06:30 , aktualizacja: 2020.11.10 07:27

Autor: Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk

  • grupa osób w strojach z epoki stoi na tle wozu toborowego Grupa Rekonstrukcji...
  • trzy osoby siedzą na kanapie na ścianie za nimi mnóstwo bibelotów Zarząd grupy tworzą (od...
  • zrozpaczona kobieta i mężczyzna pochylają się nad zabitym na ulicy dzieckiem Piękne stroje i prawdziwe...
  • Trzej mężczyźni grający Kajfasza, Annasza i Jezuda Misterium Męki Pańskiej to...

W zależności od potrzeb potrafią wcielić się w chłopów pańszczyźnianych, XX-wieczne mieszczaństwo, żołnierzy wyklętych czy Sanhedryn. Grono znajomych stworzyło jedyną w swoim rodzaju Grupę Rekonstrukcji Historycznej Ludności Cywilnej Mława.

 

Monika Gontarczyk: Jak to się stało, że grupa zaistniała?

Jacek Kwiatkowski (prezes): GRH LC Mława powstała w 2008 r. pod patronatem Miejskiego Domu Kultury w Mławie, ale od 2013 r. działamy samodzielnie. Zaczęliśmy od udziału w rekonstrukcji „Wołyń 1943 – nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary” w Radymnie na Podkarpaciu. Wydarzenie zarejestrowała telewizja. Rekonstrukcję można także zobaczyć na kanale YouTube.

 

M.G.: Czyli debiut na szklanym ekranie mają już Państwo za sobą.

Dariusz Tadrzyński (członek zarządu): Oj, tak. Braliśmy udział w kilku kinowych produkcjach, jak np. „Wołyń”, „1920 Bitwa Warszawska”, „Historia Roja”, „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć”, „Pamięć. Tajemnice lasów Piaśnicy” czy „1920. Wojna i miłość”.

 

M.G.: A na żywo gdzie można Państwa zobaczyć?

J.K.: Uczestniczymy we wszystkich przedsięwzięciach organizowanych w Mławie, bywamy w Białymstoku, w twierdzy Boyen w Giżycku, w Koninie… Stale już współpracujemy ze skansenem w Sierpcu – od Niedzieli Palmowej aż po wykopki. Goście, którzy regularnie odwiedzają to miejsce, często pytają, czy my przypadkiem w tych chałupach nie mieszkamy [śmieje się].

 

M.G.: Utożsamiają Państwa z tym miejscem?

Jolanta Wysocka (wiceprezes): Tak. I jesteśmy wiarygodni w tym, co robimy. Gdy przed świętami wyplatamy palmy wielkanocne, a na dźwięk dzwonów idziemy do kościoła na twarzach zwiedzających widać konsternację. Innym razem przychodzimy z kosami czy grabiami do dziedzica i domagamy się pieniędzy, bo pozabierał ludzi do jakiejś dodatkowej pracy. Wielu ma wrażenie, że to się dzieje naprawdę.

 

M.G.: Czujecie się Państwo jak aktorzy?

J.W.: Staramy się, aby każda ze scen, którą przedstawiamy była nie tylko wierną kopią epoki, ale także pełna ładunku emocjonalnego, który towarzyszył odtwarzanym przez nas wydarzeniom. Tak było np. podczas misterium: popychaliśmy Jezusa i krzyczeliśmy „ukrzyżować Go”. Widzowie patrzyli na nas takim wzrokiem, jakby nas chcieli zabić.

J.K.: W tej naszej „brutalności” byliśmy bardzo wiarygodni. W momencie wbijania gwoździ z rąk Jezusa trysnęła krew. To oczywiście był trik aktorski, ale wrażenie zrobił ogromne.

 

M.G.: A stroje? Są z wypożyczalni czy babcinej szafy?

J.W.: Chętnie odwiedzamy różnego rodzaju giełdy, pchle targi, przeszukujemy Internet. Kupujemy to, co w danym momencie jest potrzebne. Mam maszynę do szycia z overlokiem, więc robimy rewolucję z ciuchami. Czasem kupuję zniszczoną bluzkę tylko dlatego, że ma fajne guziki epokowe. Używamy tylko naturalnych materiałów. Nie może być przypadku. Panowie muszą mieć spodnie z sukna tkanego, mundury wełniane. Kiecki są z płótna, koronki – niciane, a kamizelki z wełny obszyte tasiemkami bawełnianymi. Dzięki temu wyglądają jak autentyczne. My tym żyjemy, dlatego dbamy o najdrobniejsze szczegóły.

 

M.G.: Udział w rekonstrukcjach, stroje kosztują. Skąd Państwo bierzecie pieniądze?

J.W.: Od 2017 r. jesteśmy stowarzyszeniem, ale nie płacimy składek członkowskich. Korzystamy zaś z różnego rodzaju programów i konkursów, w ramach których zdobywamy granty. To nie są gigantyczne kwoty, ale się przydają i pozwalają realizować pomysły. Oscylują zazwyczaj w granicach 2–3 tys. zł. Przeznaczamy je na zakup kolejnych eksponatów. Przykład? W ramach projektu dotyczącego życia w dawnej Mławie kupiliśmy wyposażenie karczmy – stragany, kufle, ławy. Zrobiliśmy piękne przedstawienie. Postaraliśmy się o epokowe wózki dziecięce. Częstowaliśmy widzów wędlinami i chlebem specjalnie pieczonym, który zasponsorowała jedna z mławskich piekarni.

 

M.G.: Są już kolejne plany?

J.W.: Mamy masę starych narzędzi, autentycznych zabawek, dywan wełniany, retro stoliki, a nawet gramofon, który kolega kupił w tajemnicy przed żoną. Bo my to tacy „pozytywni wariaci” jesteśmy [śmieje się]. Jak coś zobaczymy na targu ze starociami – naszyjnik, torebkę, lornetkę albo parasolkę, od razu kupujemy. Kapeluszy ja sama mam chyba z 15. Nasze domy są już przepełnione bibelotami. W każdym zakamarku coś się znajdzie. Utykamy je, gdzie się da [śmieje się]. Chcemy pozyskać lokal gminny, w którym moglibyśmy stworzyć salę pamięci i tam prezentować zgromadzone przez nas eksponaty. Mogliby je oglądać mieszkańcy, turyści, młodzież szkolna. Nie możemy się pogodzić z tym, że tyle autentycznych przedmiotów jest pochowanych w szafach i piwnicach.

 

M.G.: Da się zliczyć wydarzenia, w których braliście Państwo udział?

D.T.: Jestem najdłużej w grupie, więc ja odpowiem. Rachunek jest bardzo prosty. 12 lat, co najmniej 20 rekonstrukcji w ciągu roku, czyli ćwierć tysiąca już za nami.

 

M.G.: Która z nich była dla Państwa szczególnie ważna?

J.K.: Nie mogę powiedzieć, że ta rekonstrukcja była lepsza od tamtej. Każda ma inną wartość, wzbudza inne emocje. Na pewno misterium zapamiętamy, bo najdłużej się do niego przygotowywaliśmy. Rzeź na Wołyniu – jedna z najlepszych rekonstrukcji – ramię w ramię graliśmy z rekonstruktorami z Ukrainy, Litwy i Czech. Od 2008 r. bierzemy udział w rekonstrukcji nalotu bombowego na Mławę (w tym roku przez COVID-19 się nie odbyła), a następnego dnia w rekonstrukcji bitwy pod Mławą.

 

M.G.: Czyli jednak Mława.

J.K.: Kiedyś był tylko Grunwald. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że to Mława jest liderem. To, z jakim rozmachem rekonstrukcja jest robiona i jakim cieszy się zainteresowaniem widzów sprawia, że jest uznawana za jedną z większych w Europie. I nie ma się co dziwić. Nie jest ważne, czy słońce świeci, czy deszcz leje – my robimy swoje. Handlujemy, pierzemy, a za chwilę przylatują samoloty, bomby wybuchają, stragany wylatują w powietrze, mleko leje się po asfalcie, poduszki i pióra fruwają. I po tym wszystkim wchodzi wojsko niemieckie. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć!

 

Liczba wyświetleń: 62

powrót