Mazowsze serce Polski nr 11/19

Kapela Praska

2019.11.18 06:30 , aktualizacja: 2019.11.20 10:26

Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk

  • mężczyźni z instrumentami stoją w szeregu Członkowie Kapeli praskiej....
  • gala wręczenia statuetki nagrody marszałka W tym roku zespół dołączył...
  • mężczyzna z akordeonem w zielonym kaszkiecie Lider zespołu - Czesław...

Od 30 lat dodaje stolicy muzycznego kolorytu. Dzięki niej folklor warszawski nie jest reliktem – a wciąż żyje. W dużej mierze dzięki liderowi – Czesławowi Jakubikowi, który dba o poziom artystyczny i wierność przedwojennym warszawskim kapelom podwórkowym.

 

Monika Gontarczyk: Jest rok 1988. Kto wpadł na pomysł, by stworzyć kapelę?

Czesław Jakubik: Piosenki Warszawy grałem już dużo wcześniej. Skończyłem średnią szkołę muzyczną. Miałem kolegę Edka, który był samoukiem, takim ulicznym grajkiem. Zakochany w Warszawie, zakochany w jej muzyce. Potrafił o każdej porze wyjść na ulice i grać. Pewnego razu natrafiliśmy na ogłoszenie Domu Kultury w Rembertowie. Dyrektorka szukała muzyków do kapeli, która w swoim repertuarze miała mieć folklor warszawski.

M.G.: Zgłosiliście się?

Cz.J.: Pomysł nas zainteresował. Najpierw pojechał Edek, żeby się zorientować, co to za projekt. Gdy wrócił, stwierdził, że beze mnie to nic nie pójdzie. Pojechaliśmy we dwóch i ustaliliśmy z dyrekcją, że będę kierownikiem kapeli, tylko muszę ją skompletować. W sumie 6 osób się znalazło.

M.G.: Skład kapeli wciąż ten sam?

Cz.J.: W zasadzie tak. Kapelę stworzyliśmy wspólnie z Pawłem Popławskim, Zbigniewem Pogorzelskim, Markiem Grużewskim i Edwardem Dolanowskim, którego (po śmierci) zastąpił jego syn Rysio.

M.G.: Tyle lat razem! Rozumiecie się chyba bez słów.

Cz.J.: A żeby Pani wiedziała, że tak. Wystarczy, że zrobię jeden ruch głową, i już wiadomo, że coś jest nie tak, że trzeba zagrać inaczej. Ja nie muszę mówić. Oni to czują. I to jest piękne, bo pozwala nam tworzyć i cieszyć się tą muzyką.

M.G.: Nie kłócicie się?

Cz.J.: Zdarzają się pewne niesnaski. Ale gdybyśmy nie mieli chęci i przyjemności w tym, co robimy, to wszystko by się rozleciało. Zapowiedziałem już chłopakom, że gdy będę miał 92 lata, to wtedy ich zostawię (śmiech). To brzmi jak żart, ale chciałbym, żeby się spełnił. Muzyka trzyma, nas trzyma. Nawet jak choroby dopadają, to je przezwyciężamy.

M.G.: Co najbardziej doskwiera?

Cz.J.: Kręgosłupy. Niestety, instrumenty są ciężkie, więc je mocno nadwerężyliśmy. To gnębi chyba wszystkich muzyków, którzy grają na stojąco. 

M.G.: Jak powstają Wasze utwory?

Cz.J.: Różnie to wychodzi. To nie jest tak, że się w każdej chwili pisze. Musi być natchnienie. Powiedzieć Pani, jak np. powstała piosenka, którą napisałem na otwarcie metra? Byłem po gorzałce i następnego dnia tak sobie rozmyślam, i w głowie się rodzi: „Kto pamięta tamte czasy, taksówkie czy dorożkie, jak Kierbedziem się jechało albo Poniatowskiem” (nuci). I już miałem początek, więc musiałem kontynuować. Jak powstał cały tekst, to zacząłem myśleć nad melodią, tematem muzycznym. Usiadłem przy keyboardzie, żeby tej mojej „kataryny” nie taszczyć. To włoski Paolo Soprani (akordeon – przyp. red), a ciężki jak… Ale nic nie szło… Zaprosiłem kolegów z Pragi i mówię, że mam tekst, a oni pytają: „Jak to brzmi?”. Stanąłem do klawiszy i od razu przyszła mi melodia. I na drugi dzień rozpisałem nuty na poszczególne instrumenty. Tak powstaje większość naszych piosenek.

M.G.: Koledzy pomagają?

Cz.J.: Każda nasza piosenka jest dopieszczona. Jest nas pięciu i każdy coś wnosi. Nieraz się zdarzało, że koledzy mieli lepsze pomysły, inne rozwiązania muzyczne, aranże, więc zmieniałem to, co było pierwotnie zapisane. Staram się napisać główny temat, a resztę wspólnie dopracowujemy. Czasem się złoszczą, że za dużo funkcji rozpisałem, i każą mi grać samemu (śmiech).

M.G.: Repertuar Kapeli Praskiej to nie tylko autorskie utwory.

Cz.J.: Staramy się nie grać piosenek czerniakowskich czy Wielanka, mimo że je znamy. Jeśli jest długi koncert, albo widzowie proszą, to wtedy się zdarza. Ale jest tyle pięknych piosenek! Mamy w czym wybierać.

M.G.: Którą lubi Pan najbardziej?

Cz.J.: Chyba najbardziej to „Czarną Mańkę”, bo jak ją śpiewam, to aż dreszcze przechodzą. Z tych bardziej znanych to jeszcze „Hanka”, czyli „Tango apaszowskie”, z dynamiczniejszych „Panno Warszawo”, „Warszawski gołąb gra” albo „Bujaj się Fela”. A ostatnio bardzo polubiłem „Chińczyka”.

M.G.: A słuchacze? O które proszą?

Cz.J.: O te, które znają. Tylko czasem mylą „Czarną Mańkę” z „Hanką”. Jest też „Ruda Mańka”. „Mokotów wie, Czerniaków wie, Stach piaskarz kocha się” (nuci). To piękny utwór, ale mało zespołów go wykonuje. 

M.G.: Po tylu latach wspólnej gry próby chyba nie są już potrzebne?

Cz.J.: Żeby dobrze grać, trzeba ćwiczyć – zawsze. Żeby palce były sprawne, to trzeba grać gamy, pasaże, etiudy. Spotykamy się, żeby grać, zwłaszcza nowe utwory. Wiem, że koledzy ćwiczą też w domu, bo to słychać w ich wykonaniu. Kiedyś spotykaliśmy się 2–3 razy w tygodniu. Teraz rzadziej.

M.G.: Kapela ma płytotekę?

Cz.J.: Nie jestem zwolennikiem nagrywania. Bo muzyka na żywo ma swój niepowtarzalny urok i emocje. Mamy nagrane 3 płyty, ale wychodzę z założenia, że jak chcę posłuchać muzyki, to ją gram, a jak ktoś inny chce posłuchać, to zapraszamy na koncert.

M.G.: Co Panu dają występy?

Cz.J.: Staram się tak dobrać repertuar, żeby był i wesoły, i poruszył serca, i łzy momentami wycisnął. To jest bardzo ważne, aby ludzie przeżywali to, co słyszą w muzyce. Kocham Pragę, a prażanie nas. Zapraszają nas do siebie na różne schadzki, rodzinne uroczystości, np. żebyśmy im zagrali na pierwszych urodzinach dziecka. Taki tutaj jest klimat, o tym śpiewamy, tym żyjemy.

M.G.: Jest jakieś muzyczne przedsięwzięcie, które chce Pan zrealizować?

Cz.J.: Mam pełno planów, ale nie lubię o tym mówić za wcześnie. Cały czas się coś w tej „podsufitce” zmienia, ciągle chcę coś upiększać, ale przede wszystkim podtrzymać tradycję i warszawski folklor. Miałem nawet propozycję, żeby stworzyć kapelę praską juniorów. 

M.G.: Udało się?

Cz.J.: Niestety, nie. Wciąż pracuję zawodowo i ciągle brakuje mi czasu. Ciężko jest znaleźć młodych, którzy już potrafią dobrze grać. Nie ma odzewu, bo niektórzy niesłusznie uważają, że w takich kapelach to się można stoczyć. Nieprawda! Kto ma się stoczyć, to i tak się stoczy. My już dawno temu przyjęliśmy zasadę, że jak gramy, to nie pijemy alkoholu. Bo muzyka musi być piękna, trzeba oddać to, co człowiek potrafi, co ma w sobie.

M.G.: A gdyby nie było kapeli?

Cz.J.: Co bym robił? Też bym grał! Jak trzeba zagrać, to mnie nikt i nic nie powstrzyma. Jak ja całą duszę wsadzę w ten akordeon, to nie ma takiej siły, żeby mnie odwieść. Po prostu to lubię… Kocham!

 

Liczba wyświetleń: 116

powrót