Mazowsze serce Polski nr 11/18

Zgrany duet

2018.11.14 06:10 , aktualizacja: 2018.11.14 11:55

Autor: Rozmawiała Małgorzata Wielechowska, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz

muzycy ze swoimi instrumentami: harmonią i barabanem na tle uprawnych pól Tadeusz Lipiec i Marian...

To jedna z najbardziej cenionych kapel regionu radomskiego. Ich muzyka porywa tłumy. Gdy grają, nikt nie usiedzi w miejscu, wszystkim nogi rwą się do tańca. Oto Kapela „Lipce”, którą tworzą stryjeczni bracia: Tadeusz – harmonista i Marian – barabanista.

 

Małgorzata Wielechowska: Wywodzą się Panowie z rodziny, w której muzyki uczy się z pokolenia na pokolenie?

Tadeusz Lipiec: Tak, granie w naszej rodzinie to tradycja.

Marian Lipiec: Na harmonii grał m.in. brat mamy Tadeusza. Ja się nauczyłem grać ze słuchu. Można powiedzieć, że jesteśmy samoukami. Zanim stworzyliśmy z Tadeuszem grupę w latach 80., przez kilkanaście lat z innym kuzynem tworzyłem kapelę, która zapewniała muzykę głównie na weselach, ale nie tylko. Gdy popularne się stały instrumenty elektryczne, przestaliśmy grywać. Ja muzykuję od 18. roku życia, Tadeusz jeszcze wcześniej – ma ogromne doświadczenie. Całe życie jest aktywny i związany z muzyką.

T.L.: Robię to już ponad 60 lat. Gdy miałem 12–13 lat zacząłem bębnić na barabanie z wujkiem, który uczył się u takiego dobrego, wiejskiego harmonisty. Dużo się od niego dowiedziałem. Potem przerzuciłem się na harmonię i grałem na własną rękę. Non stop były wesela, mniejsze, większe przyjęcia, zabawy, jak to na wsi, takie prawdziwe wiejskie. Nastały wtedy skrzypce, saksofony, trąbki, perkusje… Już przed wojskiem miałem swoją kapelę. I tak do tej pory ciągle gram.

 

M.W.: W wojsku też?

T.L.: Tak, to było jeszcze przed przysięgą. Miałem umówione granie w naszych stronach. Było więc trochę strachu opuścić jednostkę, ale ostatecznie udało się tak załatwić, żeby było dobrze. Wziąłem harmonię do jednostki i skończyło się na tym, że miałem zakaz opuszczania koszar przez 3 dni. Taką miałem karę. Przed przysięgą człowiek nie jest jeszcze taki świadomy.

M.L.: Kapela Tadeusza była słynna w całej okolicy. Kuzyn był na topie. W sumie bawił ludzi na ponad 1000 weselach!

T.L.: Rzeczywiście. A zabaw, odpustów… nie było końca! Przez te wszystkie lata to niezliczona liczba.

M.L.: Ciężko było złapać Tadeusza. Pamiętam, że na jedną Wielkanoc miał aż 41 zgłoszeń! Ale wiadomo, że zagrać mógł tylko na jednym weselu.

T.L.: Tak, jak się już umowę spisało, to trzeba było iść na jedno.

 

M.W.: Czyli czas mijał od imprezy do imprezy…

T.L.: O tak, w każdy weekend, a i w tygodniu różne były zabawy. Dawniej było u nas bardzo dużo instrumentalistów, ale już poumierali. Jak np. Jan Ciarkowski, skrzypek, z którym długo grałem. Zmarł w zeszłym roku, mając 98 lat. On znał takie nasze obyczajowe przyśpiewki, melodie. Naprawdę był wybitny w tej dziedzinie.

 

M.W.: A Panowie długo razem grają? Kapela „Lipce” to niezwykle zgrany duet.

M.L.: Od 2004 r.

 

M.W.: Co Panowie najbardziej lubią prezentować?

T.L.: Muzykę naszą, regionalną. Naprawdę jest wyjątkowa, piękna. Jestem prawie najstarszym harmonistą i tę muzykę ludową z dawnych lat trzymam. I już się z tym umrze.

M.L.: Taka muzyka nam się bardzo podoba. Lubimy ją wykonywać i bawić ludzi. W naszej tradycji najładniejsze są mazury, oberki, ale też walce, czyli regionalne, ludowe. Widać, że następuje powrót do tradycji. Widać to choćby po liczbie chętnych, którzy biorą udział w warsztatach muzycznych, np. w Kozienicach. Tadeusz dostał na nie stypendium z ministerstwa kultury i uczy młode pokolenie starych utworów. Ja mu trochę pomagam.

T.L.: Jak jeździłem do Kozienic, to tam było 50 młodych osób, od 8 do 16 lat, i naprawdę niektóre są tak pojętne, że się w głowie nie mieści. Jedno dziecko np. samo rewelacyjnie wystroiło sobie skrzypki. Taki dobry mają słuch niektórzy.

 

M.W.: Czyli przekazują Panowie tradycje innym.

T.L.: Tak, tak, jak najbardziej! I w rodzinie też tradycja trwa. Syn siostry mojej mamy też gra – na organach i akordeonie.

 

M.W.: Gdzie można usłyszeć Lipców w akcji?

M.L.: Na przeglądach i festiwalach. Głównie bywamy w najbliższym regionie, ale jeździmy właściwie po całej Polsce. Na przykład teraz mamy w planach udział w jesiennej edycji Wszystkich Mazurów Świata.

T.L.: Rocznie występujemy w 30 miejscach, a może i więcej. Wszędzie gramy. W całym radomskim, opoczyńskim. Jeździmy za Łódź, do Kalisza, często do Warszawy, Lublina. Te nasze obery czy mazury są cenione w całej Polsce. Zachwycają się nimi nawet górale! Gdy graliśmy w Rzeszowie, przyznali, że nasza muzyka jest nawet ładniejsza niż ta góralska. I mnie ta muzyka porywa. Jak usłyszę dobrze zagranego oberka, to nogi same mi chodzą, nawet ból mija.

 

M.W.: A jak ludzie bawią się dziś podczas festynów czy potańcówek, gdzie pierwsze skrzypce grają kapele?

M.L.: Starsi przypominają sobie dawne tradycje i znów stają się młodymi. Wszyscy się świetnie bawią, tańczą. Co ciekawe – coraz więcej pojawia się też młodych. Przyjeżdżają do nas z różnych stron, przeważnie z miasta, np. z Warszawy, Lublina. Nigdy nie może ich zabraknąć. Mróz czy śnieżyca im nie przeszkadzają. Lubią te zabawy i zawsze są.

 

M.W.: To pewnie dla nich świetna odskocznia od dnia codziennego.

M.L.: Lubią tę muzykę i docierają mimo odległości. Przecież to tyle kilometrów… Ja bym nie pojechał. A oni nie odpuszczają. Mają zasadę, że są na każdej imprezie.

T.L.: I nie ma nikogo, kto by przesiedział pod ścianą do końca. Jak np. gramy w Muzeum Wsi Radomskiej, to co roku dechy są powiększane, by było więcej miejsca do tańczenia.

 

M.W.: Widocznie muzyka typowa dla ziemi radomskiej działa jak magnes.

M.L.: Ona ma duszę. Jest melodyjna, miła dla ucha.

T.L.: Melodie, mazurki z naszych stron to pozostałości po tych starych skrzypkach, dziadkach, którzy byli wybitnymi muzykami. Nawet nut nie było, wszystko z głowy grane. Bardzo ciekawie było. Mazurki ciągle się tańczy, walczyki też, potem weszły tanga, fokstroty, rumby, polki. Później wchodziły już nowoczesne kawałki i to trzeba było grać. Ale mazurki, takie jak w naszym rejonie, to po dziś dzień się trzymają. Ja od dziecka je pamiętam. I kto przyjedzie do nas z dowolnej strony Polski, to twierdzi, że najładniejsze mazury są tu, u nas.

 

M.W.: I dlatego pewnie są Panowie laureatami m.in. 43. edycji Nagrody im. Oskara Kolberga, tegorocznej edycji Nagrody Marszałka czy Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym. Co trzeba robić, by odnosić takie sukcesy?

M.L.: Musi się podobać innym to, co robimy – jury, publiczności.

T.L.: To piękna sprawa, gdy się występuje, jest duża konkurencja (np. 40 kapel na przeglądzie), a dostaje się pierwsze czy drugie miejsce. Jest naprawdę dobrze i właśnie to motywuje do dalszej pracy.

 

Liczba wyświetleń: 230

powrót