Mazowsze serce Polski nr 10/18
Trzy wymiary tkania
2018.10.10 06:10 , aktualizacja: 2018.10.11 08:39
Autor: Rozmawiała Monika Gontarczyk, Wprowadzenie: Monika Gontarczyk
- praca przestrzenna z płótna...
- Maria Jełowicka (Fot. arch....
- "Polonez Des-dur" (Fot....
- praca przestrzenna z wełny...
- praca przestrzenna z wełny...
- praca przestrzenna z wełny...
- "Grota" (Fot. Monika...
- cykl z płótna cz. 1 (Fot....
- cykl z płótna cz. 2 (Fot....
- cykl z płótna cz. 3 (Fot....
- cykl z płótna cz. 4 (Fot....
- praca przestrzenna z wełny...
- praca przestrzenna z wełny...
- "W kręgach abakanów" (Fot....
- praca z wełny (Fot. Monika...
Październik to czas, w którym niegdyś pracowano przy obróbce lnu. Choć jego tarcie i czesanie odeszło już do lamusa, dla Marii Jełowickiej len i płótno są narzędziami wyrażania myśli artystycznej.
Maria Jełowicka Rodowita warszawianka. Mama i babcia. Sztuka włókna to forma jej artystycznej wypowiedzi. Laureatka wielu konkursów ogólnopolskich i międzynarodowych. |
Monika Gontarczyk: Zdolności artystyczne ma Pani we krwi?
Maria Jełowicka: Moja mama była pianistką. Będąc dzieckiem, poza muzyką, kontakt ze sztuką, kulturą miałam bardzo mocno ograniczony. Z malarstwem – obrazami, technikami – się nie spotykałam. Jestem osobą przedwojenną. Wojna i okres powojenny to były czasy okrutne. To była walka o przeżycie. Proszę mi wierzyć… Nie było czasu na chodzenie do muzeum, na pokazywanie dzieciom sztuki.
M.G.: Jak zatem wyglądały początki? Czym Pani się zajmowała?
M.J.: Mając 16 lat, zaczęłam szyć i szyję do dziś. Sytuacja mnie wtedy zmusiła. Szyłam wszystko: spodnie, futra, torebki. Nigdy zarobkowo, ale ubierałam siebie i dzieci, bo sama je wychowywałam. Skończyłam licencjat ekonomiczny, który – jak się później okazało – bardzo mi w życiu pomógł, otworzył duże pole na rynku pracy.
M.G.: Kiedy poczuła Pani w sobie duszę artysty?
M.J.: To przypadek. W 1974 r. zobaczyłam w telewizji audycję „Malowane nitką”. To było jak grom z jasnego nieba. Nie wiem, jak to się stało, ale za tydzień miałam już ramę, w kolejnym – wątek, oczywiście bardzo nieprofesjonalny, ale dzięki nim powstała moja pierwsza praca. Zrobiłam ją z samodziału, czyli grubej tkaniny na płaszcze, kurtki, żakiety. Sprułam kilka ubrań i w ten sposób zdobyłam nici.
M.G.: Ma Pani nadal tę pracę?
M.J.: Tak. Jest bardzo amatorska (śmiech), ale uświadomiła mi, że potrafię tworzyć.
M.G.: Był ktoś, kto Panią zainspirował, wspierał?
M.J.: W Warszawie poznałam przez przypadek fantastyczną osobę z powstania warszawskiego – Halinę Kwiatkowską ps. Pusia. Na ul. Podleśnej miała wynajęty strych, a w nim swoją pracownię. Często ją odwiedzałam i podpatrywałam jej technikę, nie mówiąc, że też próbuję tworzyć. Dużo się od niej nauczyłam. Drugą osobą jest mój partner, który stworzył mi przesympatyczną atmosferę do tworzenia.
M.G.: Od początku wiedziała Pani, że to będzie tkactwo?
M.J.: Tak, bo biały papier mnie razi, ja nawet jak piszę, to staram się używać kolorowych kartek. Utkałam natomiast przeszło 70 miniatur z białej czystej wełny, po którą jeździłam do Zakopanego. I tymi pracami zaczęto się interesować. W 2001 r. przyjęto mnie do Związku Polskich Artystów Plastyków.
M.G.: Coś się wtedy zmieniło?
M.J.: Tak, poczułam się wreszcie szczęśliwa. Zaczęłam wyjeżdżać na warsztaty do Kowar [miasto u podnóży Karkonoszy – przyp. red.]. Miałam wrażenie, że wreszcie poznałam osoby, przyjaciół, którzy mnie rozumieją, a ja sama nie czuję się inna. My wiemy, że twórczość to jest twórczość, nie ma między nami konkurencji, nie istnieje bariera wieku... Zaczęłam też zdobywać pierwsze nagrody.
M.G.: Które Pani prace doceniono?
M.J.: Zaczęło się od wyróżnienia zdobytego w 2004 r. na Międzynarodowym Biennale Tkaniny Lnianej „Z krosna do Krosna”. Później były kolejne, m.in. II nagroda na Ogólnowarszawskiej Wystawie „Gobelin Roku” 2005 r., III nagroda na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Włókna w Kamiennej Górze 2008 r. Pierwsze miejsce zajęłam w 2009 r. za płótno „Kształty i znaki” (360 cmx80 cm). W 2015 r. w konkursie MUZA 2015 – Magdalena Abakanowicz zdobyłam III nagrodę za pracę pt. „W kręgach abakanów” (80 cmx180 cm). 2 lata temu po raz kolejny wyróżniono mnie w Krośnie. Tym razem za pracę „Koszyk wspomnień”.
M.G.: Jak wygląda proces tworzenia?
M.J.: Pomysł przychodzi sam, ale zawsze musi być hasło, np. praca inspirowana twórczością… albo jakimś przedmiotem, kolorem. Co ważne, nigdy nie robię projektów. Wiem, co ma powstać, i robię to na bieżąco. Gdybym przygotowała najpierw rysunek, szkic, to taka praca w mojej ocenie byłaby odtwórczą. Nie mogłabym w ten sposób tworzyć.
M.G.: Ma Pani własną technikę tkania. Ktoś próbuje Panią kopiować?
M.J.: Nie i już mówię dlaczego. Próbowałam wielokrotnie w trakcie warsztatów pokazać i przekazać innym sposób, w jaki tkam. Niestety, na razie bezskutecznie. Bardzo bym chciała, żeby ktoś zaczął w ten sposób tworzyć – tkać obrazy trójwymiarowe. Jest to jednak tak pracochłonne i technicznie skomplikowane, że dotychczasowi chętni zrezygnowali. Mówiąc nieskromnie, ja mam dryg do techniki. Sprawia mi przyjemność, gdy coś skonstruuję, coś wymyślę. Nawet koleżanki żartobliwie nazywają mnie inżynierem (śmiech).
M.G.: Które dzieło jest dla Pani szczególne i dlaczego?
M.J.: Nad moim łóżkiem wisi praca, którą wykonałam w latach 70. Jest to wnętrze albo kazamatów, albo kościoła. W nim czerwona dziewczyna, która jest zamyślona, ze spuszczoną głową modli się do światła. Zrobiłam ją nie tyle z pobudek religijnych, co z buntu przeciwko temu, co się wówczas działo w Polsce. Ta czerwona dziewczyna została upokorzona.
M.G.: Gdzie można zobaczyć Pani prace?
M.J.: W kręgach abakanów – w Centrum Promocji Kultury przy ul. Podskarbińskiej w Warszawie, kilka w muzeach w Krośnie i Kamiennej Górze. Pozostałe są w prywatnych zbiorach mojej rodziny.
M.G.: Organizuje Pani wystawy?
M.J.: Kiedyś tak, było ich około 40. To bardzo wyczerpujące zadanie i ze względu na wiek i stan zdrowia nie podołałabym teraz takiemu przedsięwzięciu. Korzystam jednak z zaproszeń. Jeśli organizator zapewni transport, zabezpieczy prace, rozwiesi je i z powrotem odwiezie na miejsce, to czemu nie. Z przyjemnością pojadę na wernisaż. Dla artysty nie ma wspanialszego momentu niż możliwość zaprezentowania swojej twórczości, poznania opinii i reakcji odbiorców.
M.G.: Można kupić Pani prace?
M.J.: W latach 80. początkowo robiłam duże, płaskie prace. Tak się szczęśliwie złożyło, że jedną z nich, zrobioną na zamówienie, sprzedałam do Kanady. Pani zamówiła pracę w konkretnych kolorach i ja ją wykonałam. Kolejne zamówienie było z Anglii – cztery prace, których motywem miały być kwiaty. W tamtym czasie za jedną pracę otrzymywałam 50 dolarów! To był prawdziwy majątek. Gdy brat uciekł do Berlina, zaczął przysyłać mi zaproszenia. Jeździłam więc i sprzedawałam po jednej albo dwie sztuki. Jednego roku przywiozłam nawet 800 marek, mogłam więc pytać, ile Warszawa kosztuje, taki był wtedy przelicznik (śmiech). Dziś raczej nie sprzedaję, choć czasem oddaję na różne aukcje charytatywne. W tym roku np. jedną z prac przekazałam na finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Liczba wyświetleń: 230
powrót